Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
maly_problem
Dołączył: 20 Sie 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7 Skąd: Z czeluści mojej niebieskiej kołdry ^^
|
Wysłany: Śro 16:19, 30 Sie 2006 Temat postu: Sam jestem swoim największym problemem. |
|
Jestem z tego trochę zadowolona... Ale nie za bardzo. Dużo w tej jednoczęściówce mnie samej. Może za dużo... Bo wylałam w to całe serce. Wszystkie negatywne uczucia...
Wiem ze kiepskie. Ale cóż, talentu nie mam, a pisać lubię...
* * *
Mówią że ja nie mam problemów. Racja… Sławny, uwielbiany przez nastolatki młody człowiek, który może robić na co tylko ma ochotę. Ja NIE MAM problemów. A dlaczego? Bo sam jestem swoim największym problemem.
Może kiedyś było inaczej, nie pamiętam. Wiem tylko że teraz nie potrafię się z nikim dogadać. Kumple z zespołu, rodzina, przyjaciele wydają się odlegli i – obcy…
A przecież serce, dusza domagają się zrozumienia, chcą miłości… Której od dawna nie zaznałem. To boli, tu, w środku… W tym miejscu, gdzie najwyraźniej czuć miarowe uderzenia…
To śmieszne. Nawet z Tomem nie potrafię się dogadać. On naprawdę kocha to co robimy… Porzucił flirtowanie na rzecz koncertów, podryw dla muzyki. Muzyki? Czy sławy i pieniędzy? Nic już nie wiem. Boli mnie głowa…
Może rzeczywiście jestem egoistą? Może to co piszą w gazetach to tak naprawdę ja, a to co dzieje się po koncertach, imprezach, spotkaniach z fanami jest tylko złudzeniem? Może chwile, podczas których mogę usiąść na łóżku bez makijażu i mnóstwa tych śmiesznych ozdób są tylko snem? Snem który nigdy się nie spełni…
Łza. No tak, robimy się sentymentalni, Kaulitz. Ale ja nigdy nie byłem twardy, nie potrafiłem sobie poradzić z tą presją. Dałem sobie wmówić osobowość, która do mnie nie pasuje… Zbuntowanego romantyka? Ja nie jestem zbuntowany. Lubię świat. Tylko czasami potrzebuję chwili spokoju, chwili, w której mogę wkłuć igłę strzykawki pod skórę i rozkoszować się ogarniającą całe ciało i umysł euforią. Wtedy piszę… Piszę to co dyktuje mi serce, a nie sztab ludzi z wytwórni mówiących mi co mam włożyć i jak się zachować. Piszę o życiu, miłości i śmierci, chociaż nie mam o nich pojęcia… Naćpany mózg przeczuwa wszystko. Wie, jak wygląda życie, miłość i śmierć. Często pytam skąd… A on milczy, kawałek tkanki w mojej głowie. Zdaję sobie sprawę że to tak naprawdę jestem ja. Nie ma żadnej duszy, te wszystkie brednie…
Kiedyś wszedłem do kościoła. Z czystej ciekawości. Od razu na wstępie poczułem się obco. Zimny marmur, milczący ludzie pozornie pogrążeni w modlitwie… Obłuda brzmiąca w głosie księdza. Nie wytrzymałem… Wybiegłem stamtąd i w deszczu, podczas burzy biegłem ulicami. Tego dnia powstało „Durch den Monsun”, jedyna piosenka, której nie napisałem na haju. W wywiadach mówię że jest o zagubionej miłości, której szuka się w innym świecie… Może trochę tak. Ale w większości o tym co naprawdę czuję, to mój krzyk zawarty między wierszami… „Okno już się nie otwiera, tu wewnątrz jest pełno ciebie i pusto…” Moje serce jest już zamknięte. Nie otworzy się. Może kiedyś, jeśli nauczę się ufać ludziom… W nim jest pełno nienawiści i rozpaczy, a żadnej nadziei…
Proszę o przebaczenie za to co zrobiłem źle. Za te wszystkie odloty. Za słowa których nigdy nie pomyślałbym, a powiedziałem, słowa krzywdzące tylu ludzi… Może dlatego się ode mnie odwrócili? A to przecież tylko kilka słów…
Czy ja wariuję? Dlaczego wszędzie są obce twarze? Czemu nie rozumiem co oni do mnie mówią? Zostawcie mnie, nie…
I znowu wybiegam, tym razem ze studia… Kolejna burza, kolejne łzy. Zazwyczaj perfekcyjny makijaż rozmazany po całej twarzy. I słone krople z niej spadające są czarne… Jak ja… Bo jestem tylko człowiekiem, marnym istnieniem…
Wyciągam z kieszeni strzykawkę. Zakładam igłę, podwijam rękaw… Zbliżam ją do skóry, po której spływa woda. Nie boję się tego jak za pierwszym razem… To już nie boli. Zapomniałem co to jest ból fizyczny. Czuję falę ciepła rozchodzącą się po chudym ciele. Tak, kocham to uczucie… Kocham? Tak, kocham…
Podnoszę głowę do góry i śmieję się w twarz płaczącemu niebu, wygrażając mu pięścią. Teraz jestem panem świata! Mogę wszystko… Ale nie potrafię. Opadam bezsilnie na ławkę… Deszcz przybiera na sile, jakby tylko na to czekał. Złośliwa wilgoć wdziera się pod markową kurtkę, spływa strumykami po nogach do butów…
Już nie jestem panem. Teraz na ławce siedzi wrak człowieka… Siedzi i czeka na coś, co ma nigdy nie nadejść…
Wstaję powoli. Zaciskam dłonie i krzyczę, krzyczę ile sił w płucach! Czuję się wolny… Za każdym razem tak jest. Teraz obiecam sobie poprawę, że raz na zawsze skończę ćpać… Ale gdy tylko zaczynam myśleć, że już będzie w porządku, kiedy słońce się do mnie śmieje, a każdy wydaje się bratem kolejna burza zmusza mnie do powrotu w to miejsce. Miejsce bez powrotu…
Och, cóż za ironia. To było kiczowate.
Wracam drogą, nie spiesząc się nigdzie. W taką pogodę nikt mnie przecież nie sfotografuje.
Otwieram drzwi studia. Tak jak myślałem… Wszyscy się martwili. Teraz rzucają mi się na szyję. Mówią że tęsknili. Bo tęsknili… Niewinne istoty, takie NAIWNE… Zapewniam że to była tylko zgrywa. Śmieję się głośno. Przyłączają się. A potem idę do siebie…
Zamykam drzwi na klucz. Siadam na środku łóżka. Patrzę przed siebie, zamknięty w swoim świecie.
Lubię świat. Oba, mój i ich. Ale chyba jednak wolę mój. Idealny. Gdzie ktoś mnie kocha. Billa. Nie tego wyszczerzonego błazna z pierwszych stron gazet, ale Billa. Tego dziwaka, który zawsze musi zrobić wszystko po swojemu.
Potrzebuję narkotyków… To już drugi raz dzisiaj, kiedy cienkie, metalowe ostrze przebija naskórek, mięśnie i dociera do żyły. Ach, i uczucie wolności powraca… Mój stary, dobry przyjaciel… Chce mi się tańczyć i śpiewać. Ale zamiast tego biorę do ręki długopis i kartkę. W ciągu godziny powstaje kolejna piosenka, być może kolejny przebój.
Wychodzę z pokoju, pokazuję pracę chłopakom. Cieszą się, mówią że to świetne… Tom zauważa mały ślad po igle na moim przedramieniu. Rozchyla usta jakby chciał coś powiedzieć… A ja uśmiecham się uspokajająco, robiąc minę pod tytułem „Nie martw się. To nic takiego”. Opuszczam rękaw kurtki, który przez przypadek się podwinął.
A Tom zrozumiał. Już wiedział że mam własny świat. I nie protestował. Wiem że mnie kocha, chociaż często mówię inaczej…
Ale moje serce jest zamknięte, nawet dla niego. Może już za późno, może nie. I znowu nic nie wiem, a tyle pytań pozostało bez odpowiedzi.
Wyjaśniło się tylko jedno.
Już nie ma Billa Kaulitza… To przeszłość. On był slaby. Teraz jestem JA… Pan świata…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
koukounaries
Szkolony Moderator
Dołączył: 29 Mar 2006
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7
|
Wysłany: Śro 16:48, 30 Sie 2006 Temat postu: |
|
Nie, to nie jest kiepskie. Jest dobre. Ma... skrzydła, którym trzeba pomóc się rozwinąć ;} Pisz dalej.
P.S. Szkoda, że ta jednoczęściówka ma jakikolwiek związek z TH. Byłaby lepsza, gdybyś sama stworzyłą bohaterów, a nie przekopiowała ich...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Emereth
Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/7 Skąd: Czwa
|
Wysłany: Pią 12:10, 01 Wrz 2006 Temat postu: |
|
Podoba mi się. Bardzo mi się podoba.
I wcale nie uważam, że szkoda. Że to o TH. Może dlatego, że ich lubię? Napewno dlatego. Jest taka... Aż chce się pomyśleć o tych wszystkich pozerstwach...
Ochh... Bardzo mi się podoba.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|