Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
avenira & merinda
Dołączył: 09 Gru 2006
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7 Skąd: z miejsca które jest na dnie ludzkich serc
|
Wysłany: Nie 12:48, 11 Lut 2007 Temat postu: |
|
-Dobra, udało nam się!
-Aśka, nie zachwycaj się tak, tylko wklejaj tego posta, zanim w wariatkowie zorientują się, że znowu zwiałyśmy!
-Dobrze, już dobrze, Paulisiu, już się uskuteczniam. Chociaż nasi czytelnicy coś się nie domagają dalszego ciągu...
-Pewnie zapadli w zimowy letarg.
-No pewnie tak... Dobra, to wklejam ten post jako pobudkę dla wszystkich śpiochów ;p
* * *
Po paru godzinach drogi znowu doszło do sprzeczki między mną a Richem.
- Eee… co wy na to, żeby trochę sobie odpocząć? – zaproponował pan Zawsze – zgodny.
- Bardzo chętnie, ale wczoraj przez pewną osobę, której nie chcę wskazywać palcem, straciliśmy tyle czasu, że nie możemy sobie teraz na to pozwolić…
- A więc to wszystko to moja wina, tak?! A mam ci przypomnieć kto nas w tę akcję wmieszał? – spytał Rich zaczepnie. – Dodam jeszcze, że ta misja jest totalnie denna…
- Wiesz co, to ty wszystko strasznie komplikujesz. Gdybyś nie szukał ciągle dziury w całym już dawno bylibyśmy z powrotem w domu.
- Ja szukam dziury w całym?!
- Tak, szukasz i to bez przerwy! – Eric jak zwykle stanął po mojej stronie.- Skończcie nareszcie drzeć koty i zmywajmy się stąd!
Niezbyt chętnie, ale wzięliśmy jednak na wstrzymanie, i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Ścieżka biegnąca do tej pory prosto jak strzała, zaczęła wić się zakrętasami. Dzięki temu nie była tak stroma, ale o wiele dłuższa. Próbowaliśmy skrócić sobie wędrówkę idąc przez las, ale jak się okazało nie był to dobry pomysł (jak zresztą większość „genialnych” pomysłów Richa). Przedzieraliśmy się przez morze zeschniętych, kolczastych krzaków ponad pół godziny, by w efekcie dojść do przerażająco głębokiej przepaści.
Już, już chciałam się wyrwać z jakimś złośliwym tekstem, ale następna kłótnia była nam równie potrzebna jak dziura w moście, więc się powstrzymałam. Zamiast komentarza wzniosłam oczy do góry i zawróciłam w chaszcze. Zrobiłam jakieś dziesięć kroków i nagle stanęłam jak wryta. Stałam nieruchomo jak żona Lota zamieniona w słup soli zastanawiając się, którędy właściwie trzeba iść do drogi.
Las wszędzie wyglądał tak samo: był gęsty, ciemny, pełen splątanych lian, a w poszyciu wszędzie występowały zeschnięte, kłujące badyle.
Uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia którędy droga, że zabłądziliśmy w leśnej głuszy. No po prostu super, ale chyba nie może już być…
Dam wam dobrą radę: nigdy nie mówcie, że nie może już być gorzej, bo jak na złość okaże się, że jednak może…
Wracając do naszej akcji, na własnej skórze się o tym przekonałam, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie stało się jeszcze coś gorszego. Akurat w tym najmniej odpowiednim momencie, las musiał sobie przypomnieć, że jest lasem deszczowym, w związku z czym przynajmniej raz dziennie musi go odwiedzić pani Ulewa Ogromna. Mówiąc prościej spadł deszcz, tak intensywny, że przywodził na myśl oberwanie chmury. Po chwili byliśmy przemoczeni do granic możliwości, a na dodatek dalej tkwiliśmy w punkcie wyjścia.
- Ty i te twoje „wspaniałe” pomysły, Rich! – Po prostu nie mogłam dłużej powstrzymywać się od komentarza. - Widzisz co narobiłeś?! Przez ciebie utknęliśmy w tej zakichanej głuszy!
- Jak to przeze mnie? To tobie się spieszy jakby cię rozszalały tygrys gonił! Wcale jakoś nie protestowałaś, kiedy zaproponowałem skrót.
- Bo głupszym trzeba ustępować…
- A może byś wreszcie zrobiła użytek ze swojej intuicji i wyprowadziła nas z tego… no… nieszczęsnego lasu. – Eric naprawdę zaczyna być niezły w przerywaniu naszych sporów.
Deszcz lał tak porządnie, że miałam problem z dostrzeżeniem końca swojego nosa, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek drodze. Wiedziałam jednak, że nie możemy dłużej sterczeć jak kołki w płocie.
Zastanowiłam się przez chwilę i powiedziałam zdecydowanie:
- Chodźmy tędy! – ruszyłam, kierując się w miejsce, gdzie chaszcze były najgęstsze.
Cóż, przynajmniej deszcz ustał tak nagle jak się zaczął.
- A tak nawiasem mówiąc, to jak myślisz, daleko jeszcze do złotego miasta? – zapytał Eric starając się, by zabrzmiało to rzeczowo.
- Trudno stwierdzić. Jeśli nigdzie już nie pobłądzimy, co chyba jest technicznie nieosiągalne i narzucimy sobie naprawdę ostre tempo, powinno nam to zająć jakieś pięć godzin. To jest wersja optymistyczna, natomiast założenie realistyczne brzmi: jakieś sześć godzin – odparłam. I nagle zaniepokoiłam się lekko. – Dlaczego pytasz?
- No, bo wiesz, zostały nam jeszcze jakieś cztery, albo cztery i pół godziny… - Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że odpowiedź Erica raczej mnie nie uspokoi.
- O niech to, trafi mnie coś! - skomentowałam dość dosadnie i przyspieszyłam kroku.
Kiedy w końcu dotarliśmy do leśnej ścieżki mimo zmęczenia pobiegłam ile sił w nogach. Nie dopuszczę do tego by historia Eldorado zakończyła się tak jak w moim śnie. Powiedziałabym: „po moim trupie”, ale biorąc pod uwagę to, że już nie żyję powiedzonko to nie jest zbyt odpowiednie. Może lepiej zabrzmi: „za żadne skarby świata”?
Wybiegłam zza któregoś z kolei zakrętu i zatrzymałam się przed znajomą już przepaścią nad którą przewieszony był drewniany, niezbyt zachęcający most, będący jednak dowodem na istnienie cywilizacji w tej okolicy. Na drugim brzegu przepaści, widniał identyczny jak po tej stronie las, w którym właśnie znikała spora grupa ludzi (to byli ci sami, których widziałam w tamtym koszmarze). Przy linach podtrzymujących most zatrzymała się trójka chłopaków, których znałam aż za dobrze, Jess i jego goryle. Nie potrzebna była inteligencja Einsteina, by domyślić się, że chcą rozwalić most.
Okey, mam nadzieję,że pobudka była skuteczna i,że nie możecie się już doczekać ciągu dalszego oraz że nie będziemy mogły opędzić się od komentarzyków.
Następny post w marcu, no chyba że pojawi się jakiś odzew, to zlitujemy się nad niecierpliwymi czytelnikami i dodamy kolejna część nieco wcześniej ;p
Buziaczki ;*
Pa
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
avenira & merinda
Dołączył: 09 Gru 2006
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/7 Skąd: z miejsca które jest na dnie ludzkich serc
|
Wysłany: Pią 20:42, 02 Mar 2007 Temat postu: |
|
Okey, z okazji międzynarodowego dnia pisarza wklejam już do końca całe Eldorado.
Chcę też przeprosić za pomyłkę, bo chyba przez przypadek wysłało mi dwa razy ten sam fragment opowieści.
Uprzejmie zawiadamiam,że jeśli nie pojawi się jakikolwiek odzew na ten post w postaci komentarza, to dalszej części tej historii już nie wkleimy, więc jeśli chcecie wiedzieć co dalej z Leną i jej przyjaciółmi komentujcie, komentujcie i jeszcze raz komentujcie. Możecie chwalić, ale również ganić, nie obrazimy się z powodu krytyki. Chodzi tylko o to, byśmy wiedziały,że ktoś to czyta. W końcu to dla Was, Drodzy Czytelnicy tę historię tu zamieszczamy. Bądźcie tak mili i doceńcie nasze starania.
Nie wiem, co Rich chciał przez to osiągnąć, ale wbiegł na pomost, który akurat w tym momencie postanowił się załamać. Bez zastanowienia poleciałam w dół na pomoc koledze. Leciałam tak szybko jak jeszcze nigdy, prawie spadałam. Dogoniłam Richa akurat w ostatniej chwili, przed samą ziemią, złapałam go i razem miękko wylądowaliśmy na dnie kamiennego wąwozu. Spojrzałam w górę. Od szczytu dzieliła nas wręcz astronomiczna odległość. Nie dolecę tam razem z Richem , nie dam rady .
- Lena, Rich!!! – zawołał Eric bardzo przestraszony. – Nic wam nie jest?
- Nic! Jesteśmy cali! – odkrzyknęłam. – Spróbujemy wspiąć się na drugą stronę!
- Jakie my?! Nie ma głupich, jeszcze mi życie miłe. Już raz odwaliłaś taki numer ze wspinaczką bez zabezpieczenia. Mam ci przypomnieć jaki był tego efekt?
- Rich, jeśli masz lepszy pomysł, to słucham. Jestem otwarta na propozycje.- powiedziałam niecierpliwie.
- Cokolwiek robicie lepiej się pospieszcie!!! – Wydawało się, że Eric jest na granicy paniki.
- Stary, co się tam dzieje?! – zawołał Rich
- Wolicie nie wiedzieć!
- Wolimy wiedzieć, nawijaj!
Akurat okazało się, że jest to niekonieczne. Odpowiedź przyszła, albo raczej nadpłynęła sama. Usłyszałam dobiegający gdzieś z tyłu przeraźliwy huk. Obejrzałam się i zobaczyłam wielką masę strasznie spienionej wody, zbliżającej się do nas z przerażającą prędkością.
Okazało się, że wąwóz jest korytem okresowej rzeki, pojawiającej się podczas pory deszczowej, czyli akurat teraz. Rozejrzałam się wypatrując jakichś półek skalnych, albo innych zakamarków, w których moglibyśmy się schronić. Niestety, wszędzie widziałam tylko kamienne, gładkie ściany. Nawet jeśli uda nam się wspiąć trochę wyżej, to woda i tak nas zmyje. Ale i tak warto było spróbować.
- Szybko, włazimy jak najwyżej się da!
Nie czekając na jakikolwiek komentarz podbiegłam do najbliższej skały i zaczęłam wspinać się na szczyt. Nie weszłam nawet dwóch metrów, a osunęłam się w dół. Richowi wcale nie szło lepiej, a tymczasem huk narastał. Woda zbliżała się coraz bardziej. Spróbowałam kolejny raz, również bezskutecznie. Odległość malała z każdą sekundą, już opuszczała mnie powoli nadzieja, gdy nagle… stała się rzecz tak dziwaczna, że chyba nie uwierzycie jak wam o tym opowiem.
Z pomocą przyszedł nam… Jess.
- Chodźcie szybko! – powiedział. - Przeniesiemy się na górę!
- Dlaczego nam pomagasz…? – zapytałam zaszokowana.
- Hej, nie czas teraz na zbytnią podejrzliwość. Albo mi zaufacie, albo będzie po was. – stwierdził obojętnie.- Wasz wybór.
- Dobra, ale jeśli nas w coś wkręcasz… - rzekł Rich groźnie.
-No dalej! Rich złap Lenę za rękę, Len daj mi drugą i wynośmy się stąd zanim będzie za późno!
Bo rzeczywiście niespokojna kipiel była w odległości metra, góra dwóch od nas. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko posłuchać tego drania, czy nam się to podobało czy nie. Ułamek sekundy później znajdowaliśmy się bezpiecznie po „naszej” stronie na szczycie góry, a w miejscu gdzie staliśmy przed chwilą przewalał się kataklizm.
- No więc dlaczego to zrobiłeś? Dowiem się wreszcie? – Zwróciłam się do Jessa.
- Zaraz, zaraz, wybacz złociutka, a gdzie tu jakaś wdzięczność? Nie usłyszę żadnego: „Dzięki za uratowanie, Jess” ? – zapytał z lekką kpiną w głosie.
- Nie, nie usłyszysz, bo wcale nie musiałbyś mnie ratować, gdybyś wcześniej nie namieszał! Gadaj co ci odbiło i wynoś się wreszcie z mojego życia! – powiedziałam ostro.
- No, uważaj, bo następnym razem ci nie pomogę, jeśli nadal będziesz taka nieuprzejma.
- Obejdę się bez twojej tak zwanej pomocy, nie martw się! – odcięłam się.
- Tak, przed chwilą widziałem jak świetnie sobie radzisz – stwierdził z sarkazmem.
- No dobra, dzięki – bez jakiegokolwiek przekonania, po prostu na odczepnego, powiedział Rich. – Zadowolony? To nawijaj o co ci do jasnej ciasnej chodzi i zejdź mi z oczu!
- A mi się wcale, a wcale tak bardzo nie spieszy. Chętnie sobie z wami dłużej pogawędzę… - Jessa chyba naprawdę cała akcja nieźle bawiła.
- Za to nam się spieszy więc sobie daruj! – wybuchnął Eric.
- Lena, naprawdę nie domyślasz się dlaczego wam pomogłem? – zwrócił się do mnie ten wkurzający cwaniak. – A myślałem, że jesteś mądrzejsza… No, cóż, trudno… Nie chce mi się tego tłumaczyć.
- Ale i tak to zrobisz! – powiedziałam twardo.
-Czy ty zawsze musisz być tak koszmarnie uparta, kochanie?! Straszna z ciebie męczydusza… Dobra, niech ci już będzie. Po prostu wiedziałem, że nie zostawisz tego swojego koleżki, prędzej to oboje się potopicie… Pomyśl logicznie, Len, przecież gdybyś się utopiła to moje zadanie szlag by trafił, no nie?
- No tak, żadnej bezinteresowności, to było do przewidzenia. – podsumował Eric.
- No to życzę wam szerokiej drogi, powodzenia i zmywam się. No wiecie, Eldorado czeka… Nara, Lenny! – powiedział jeszcze skubaniec bezczelnie i tyle go widziałam.
Trochę wam już się to pewnie pomerdało, co? W końcu z technicznego punktu widzenia już nie żyjemy, wiec taka szalona kąpiel w rozszalałej kipieli nie powinna nam zaszkodzić, prawda? Otóż wcale nie prawda… Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Schodząc na ziemię przybieramy ludzkie ciało, które niestety może umrzeć Gdy umiera to ciało, to i my… Nie wiem co się wtedy konkretnie dzieje…w każdym razie to jest już kompletny, ewidentny koniec, pustka nic poza tym. Nie pozostaje po nas nawet wspomnienie…
Powoli mijał szok, a narastała we mnie złość. Jess na swoje szczęście zdążył się ewakuować, więc z braku laku wyładowałam wściekłość na Richu.
- Co ci odwaliło do jasnej ciasnej?! Omal się przez ciebie nie pozabijaliśmy!!!
- Przynajmniej próbowałem działać, a wy odpuściliście jak ostatnie cykory! Myślałem…
- … to na drugi raz nie myśl, bo ci to nie wychodzi!!! – przerwałam gniewnie.
- Przymknijcie się natychmiast! – uciął Eric. – Len, laleczko albo przelatujesz sama na drugą stronę i sama poszukujesz Eldorado, albo musimy pogodzić się z tym, że skichaliśmy tę akcję wręcz popisowo, i zawrócić. Obawiam się, że ta pierwsza opcja jest bardzo ryzykowna, ale i tak to lepsze wyjście niż opcja numer dwa…
- O nie, zapomnij! Nigdzie się sama nie ruszę! Jesteśmy jak kosmiczni muszkieterowie. Znajdę jakiś sposób, żebyście i wy mogli się przedostać. Wiem, że da się to załatwić.
O dziwo, ale Rich mnie poparł. Mówię wam, po tej misji nic mnie już nie zdziwi…
- Rozdzielenie się odpada. Jess i te małpiszony tylko na to liczą !
- Nie mamy już czasu.. Zostało nam góra trzy i pół godziny. Nie możemy stracić ani sekundy, jeśli chcemy jeszcze ich powstrzymać przed zrównaniem złotego miasta z ziemią. – Eric tłumaczył cierpliwie, jakbym była ostatnią idiotką i nie wiedziała dlaczego 2 + 2 = 4 ,a nie 22.- dlatego uważam, że powinnaś iść dalej, Lena.
Nie słuchałam go, tylko rozglądałam się za czymś, co mogłoby posłużyć za prowizoryczną kładkę.
- Czekajcie, chyba coś mam – powiedziałam nagle, gdy mój wzrok padł na zwisającą z pobliskiego drzewa lianę. – Pamiętam jak na tamtym ostatnim obozie musieliśmy kiedyś przejść nad podobną przepaścią…
- Bardzo fajnie, tylko co to ma do rzeczy?! – spytał ten szurnięty kłótnik.
- Daj mi skończyć! Pamiętam, że nad przepaścią były rozwieszone dwie, mocno naprężone liny: jedna nisko, druga wyżej. Przechodziliśmy w ten sposób, że stawaliśmy na tej niższej, trzymaliśmy się tej wyższej, i tak kroczek za kroczkiem…
- Chyba rozumiem… to by się nawet mogło udać. Tylko jest mały problem. Nie mamy żadnej liny. – zauważył Eric.
- Spoko, na tych drzewach rosną liany!
- Albo jesteś geniuszem, albo zupełnie na mózg ci padło! – oświadczył Rich
- Proponuję pozostać przy słówku „geniusz”…
- No to mamy w zespole geniuszkę. – stwierdził Eric. - Jaki jest plan „b”?
- W skrócie wygląda tak: wy sobie odpoczywacie przez chwilkę, a całą akcję zostawiacie mi.- streściłam się.
- Wiesz co, wyjątkowo nie mam ochoty się z tobą kłócić. Może to dlatego, że choć raz powiedziałaś coś z sensem. – skomentował Rich.
Już, już zamierzałam się jakoś odciąć, ale odpuściłam. Raz, nie zawsze, co mi szkodzi? Niech raz ten wariat ma ostatnie słowo, ucieszy się.
Jak na złość znowu lunęło jak z cebra. Dwie ulewy dziennie to za dużo nawet jak na lasy równikowe. Ta pogoda nie spełnia norm unijnych…! W takich warunkach wdrapanie się na drzewo i wyłowienie z gąszczu dwóch najdłuższych i najgrubszych lian, zajęło mi o wiele więcej czasu, niż przewidywał scenariusz.
Na ironię w momencie gdy znowu znalazłam się na ziemi, ulewa ustała. Z drugiej strony to dobrze, że trwała w miarę krótko, chociaż i tak zdążyłam przemoknąć do suchej nitki. No nie, zaraz mnie coś trafi.
Latając z jednej strony przepaści na drugą przeciągnęłam liany tak, że powstała prowizoryczna kładka. No dobra, dobra, wiem, że kładka to zbyt szumne określenie, ale przynajmniej dało się po tym przejść. Po chwili wszyscy staliśmy po przeciwnej stronie.
Oczywiście chwila chwały nie mogła trwać za długo.
- Nie chcę was martwić, ale na tej przeprawie straciliśmy prawie godzinę. Teraz naprawdę musimy wrzucić piąty bieg….
- O niech to!!! – tylko tyle wymyśliłam w ramach podsumowania, ale chyba to wystarczy, aby ukazać moją wściekłość. Zaraz jednak powiedziałam spokojniej, chcąc dodać otuchy kumplom i sobie. – Zdążymy, na pewno zdążymy.
- Wierzysz, w to co mówisz? – spytał Rich ponuro.
- Jestem o tym święcie przekonana! – odparłam starając się, żeby mój głos zabrzmiał pewnie. – Chodźmy tędy!
Nie czekając na odpowiedź weszłam w las, wybierając drogę na skróty. Powoli zaczęło się ściemniać i robiło się coraz bardziej ponuro i nieprzyjaźnie.
Z leśnej głuszy ciągle dobiegały mnie jakieś niespokojne szelesty i dziwne pomruki.
Nagle, zza jakiegoś wyjątkowo okazałego zielska wyskoczył duży, cętkowany „kiciuś” (jaguar, lampart, czy coś w ten deseń) Znaleźliśmy się na najbliższym drzewie szybciej niż zdążylibyście powiedzieć „spadamy stąd!”.
Miałam wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nam.
Tymczasem nasz cętkowany kotek zaczął powoli wspinać się na drzewo. Uskoczyliśmy na wyższe gałęzie .
- Słyszałem kiedyś, że gdy trafi się na dzikiego kota nie można od razu stawiać się w roli ofiary. No wiecie, nie mdleć ze strachu, nie uciekać na drzewo… Trzeba narobić jak najwięcej wrzasku i „dymu”, to się przestraszy. – „zabłysnął” wiedzą Rich.
- Rzeczywiście! Czytałam o tym! – potwierdziłam. – Poszedł stąd, kot!!! – wydarłam się na całe gardło.
Echo poniosło mój głos po całej okolicy. Skądś poderwało się stado przestraszonych nagłym hałasem, kolorowych ptaków, zdaje się, że papug.
Jaguar zawahał się przez dłuższą chwilkę, ale nie odpuścił.
- Spadaj!!!
- Wynocha!!!
- Niedobry kotek!!!
- Już cię tu nie ma!!!
- Wypad!!!
Darliśmy się jeden przez drugiego.
Kocisko zlazło z drzewa, ale nadal (trochę już zdezorientowane) kręciło się pod nim.
Powtórzyliśmy jeszcze raz litanię okrzyków, aż jaguar uciekł z powrotem w krzaki, z których uprzednio wyskoczył.
Ja i Rich chcieliśmy już zejść na dół, ale powstrzymał nas Eric.
- Zaczekajcie. Spójrzcie w tamtą stronę. – Wskazał kierunek palcem.
- Ale super! Mamy niezłe tempo! –stwierdziłam z satysfakcją, gdyż okazało się, że wyprzedziliśmy tamtą niesympatyczną bandę i to porządnie. - Aha, całkiem dobrze sobie radzimy, kiedy działamy zgodnie.
- Mniejsza o to. Zobaczcie lepiej co widać tam! – Rich pokazywał zupełnie przeciwny kierunek.
Odwróciłam się i popatrzyłam we wskazaną stronę. Z początku nie dostrzegłam tam nic ciekawego: kilka drzew, krzaków i zielska tyle, że wydawało się, iż rosną jedne na drugich oraz jakaś niewielka, dziwaczna skałka, też mi coś. Ale po chwili zobaczyłam ukryty za badylami ciemny otwór, prawdopodobnie wejście do jakiegoś tunelu, czy jaskini. Nie potrzebowałam mapy okolicy (i bez tego wiedziałam że to jest przejście wiodące do Eldorado)
- Hej, dzięki panie jaguarze.- powiedziałam wesoło.
Odzyskałam cały entuzjazm i stuprocentową pewność, że tę misję zakończymy powodzeniem. Zlazłam z drzewa pobiegłam przez wertepy w linii prostej do skałki. Po chwili dogonili mnie kumple (oczywiście Rich przetłumaczył sobie mój pośpiech po swojemu)
- Hej, skarbie co tak pognałaś? Czyżbyś nie miała jakoś wyjątkowo ochoty spotkać się ze swoim przesympatycznym znajomym z piekła rodem…? – nabijał się.
- Ooops, Rich, nie posuwaj się dalej, bo Lena utopi cię w łyżce wody. Mam dziwne wrażenie, że zrobisz to ze szczerą chęcią, ślicznotko – zwrócił się do mnie Eric. – Bardzo proszę, nie krępuj się, trzymam kciuki…
- Utopić w łyżce wody…? Dobry pomysł! Ale na razie nie mam na to czasu… Najpierw obowiązek, a potem przyjemność…
Rich dostał dosłownie białej gorączki i obrażony się zamknął. Super, mam z nim spokój na jakiś tydzień!
Zwolniłam trochę, bo dotarliśmy już prawie na miejsce. Widziałam już skałkę i wejście do tunelu.
Słońce akurat kryło się za horyzontem, powoli zaczynało się ściemniać. Zdążyliśmy w ostatniej chwili.
Bez namysłu weszłam przez otwór do jaskini i zaczęłam zsuwać się w dół, jakbym była na wyjątkowo stromej i przeraźliwie krętej zjeżdżalni, podobnej do tych, jakie są w parkach wodnych.
- Hej, ale super, ta jazda jest po prostu straszna! – odezwał się Eric zachwycony.
- Ja chcę jeszcze raz…! – powiedziałam.
Chwilę potem wylądowałam twardo na ziemi, gdzieś w jakimś ciemnym, rozświetlonym jedynie od czasu do czasu pochodniami korytarzu. Całe szczęście, że szybko odskoczyłam na bok, bo w następnym momencie przy wylocie ślizgawki zrobiło się tłoczno, kiedy Eric i Rich zakończyli szaleńczą podróż bardzo widowiskową glebą.
Widziałam, że wywrotka jest zupełnie niegroźna więc po prostu ruszyłam w głąb ponurego korytarza, nie czekając aż kumple się pozbierają.
- Ależ nie przejmuj się tak bardzo, skarbie. Nic nam się nie stało. Ale to miłe, że spytałaś. – odezwał się Rich z bezgraniczną ironią. – Dzięki…
Oto dlaczego nadzieja jest matką głupich. A już tak się cieszyłam, że ten patafian przestanie się do mnie odzywać…
- Nie ma za co, Rich, mój drogi – odparłam równie sarkastycznie – Uprzejma, miła i troskliwa, to cała ja.
- Aha, jasne. Może jeszcze skromna na dodatek…
- Skromność to moja najważniejsza cecha. Dopiero teraz to zauważyłeś?!
- Hej, halo! Ziemia do Richa i Leny. Lądujcie przy najbliższej okazji! – zażartował Eric. – Eldorado czeka na dzielnych odkrywców, pamiętacie?
No, nie, właśnie zaczynałam się rozkręcać.
Nasze kroki odbijały się echem, tak, że miało się wrażenie, iż maszeruje za nami całe wojsko. Obejrzałam się przez ramię, ale tak jak przypuszczałam, korytarz z tyłu był pusty.
W oddali zobaczyłam długo wyczekiwane światło, oznaczające koniec tunelu. W końcu doszliśmy do celu. Jeszcze chwila a znajdę się w moim rajskim domu, wybiorę się na ploty do Carmen , zajrzę do biblioteki, no i zapomnę o kompletnym nieporozumieniu, jakim okazała się ta misja, myślałam.
Od wyjścia na zewnątrz dzielił nas dosłownie żabi skok, kiedy u wylotu tunelu zagrodzili nam drogę chłopak i dziewczyna, najwyraźniej strzegący drogi do złotego miasta.
- Kim wy jesteście? Jak się tu dostaliście? I co tu robicie?! – dziewczyna zasypała nas pytaniami.
Była niewiele starsza od nas, wysoka, szczupła, miała ciemne włosy uczesane w ciasny warkocz i brązowe oczy. Nie sprawiała wrażenia zbyt przyjaźnie nastawionej. Mówiła ostrym tonem i patrzyła na nas nad wyraz przenikliwie.
- Mówiąc w skrócie przyszliśmy was ostrzec… - zaczęłam
-… A to niby przed czym? – zapytał chłopak.
Był bliźniaczo podobny do swojej koleżanki. Podobnie do niej nie grzeszył gościnnością i zbytkiem ufności.
- Raczej przed kim – sprostował Eric. – Nadchodzi tutaj spora banda oprychów, mających zamiar zniszczyć wasze miasto. – wyłożył sprawę krótko i rzeczowo.
- Dobra, powiedzmy, że wam wierzę. Jak dużo mamy czasu? – zainteresował się nasz nowy znajomy.
- Tak pi razy drzwi? Niewiele. Tamci deptali nam po piętach. – odparł Rich.
- Alambil, zdążysz dobiec do miasta?
- Chyba raczej nie. Trzeba radzić sobie samemu. Chodźcie, mam pomysł.
Pani Rentgen – w - oczach wymaszerowała szybkim krokiem, a my za nią. Dziewczyna prowadziła nas wąską, krętą i niezwykle stromą ścieżką, która z pewnością odpowiadałaby górskim kozicom, ale nie nam. Doszliśmy na szczyt skały, przypominający płaską platformę, porośnięty niską, kłującą trawą. Przestrzeń była prawie pusta, jeśli nie liczyć sterty głazów, ustawionych dokładnie nad wejściem do tunelu.
- Hej, szukajcie jakiejś dźwigni. – zwróciła się do nas Alambil i sama zabrała się za przetrząsanie suchych na wiór krzaczków, rosnących obok kamieni.
Nie trzeba nam było tego powtarzać. Po chwili kręciliśmy się gdzie popadnie, grzebaliśmy w najrozmaitszych zakamarkach – jednym słowem wszędzie było nas pełno. Parę minut później Alambil znalazła to czego szukała. Z pomocą kolegi przesunęli dźwignię. Usłyszeliśmy cichy zgrzyt jakiegoś ukrytego mechanizmu, a następnie huk, gdy sterta kamieni zwaliła się w dół, kompletnie blokując wejście
- I to wszystko? Tyle się namęczyliśmy, żeby dojść do celu, a teraz okazuje się, że jedyną rzeczą jaką możemy zrobić to przesunąć jakiś zardzewiały drąg?! To takie… takie… - szukałam odpowiedniego słowa, które w kulturalny sposób wyraziłoby moje rozczarowanie.
- Frustrujące? – podpowiedział ktoś
Jak się zapewne domyśliliście znowu pojawił się mój… no… „dobry” znajomy.
- Mówiłam ci już Jess, że masz się wynieść z mojego życia, pamiętasz?!
- Lepiej stąd zjeżdżaj i to już, dobrze ci radzę…- powiedział Eric ostrzegawczo.
- Tak, wracaj na to swoje złomowisko, czy gdzie tam mieszkasz! – poparł nas Rich.
- Czy wy zawsze jesteście na służbie?!
- Pewnie, że tak. – odparłam. – A ty?
- Dobra, mniejsza o to, kochanie. Zmywam się stąd. Chciałem się tylko jeszcze dowiedzieć, czy nie zmieniłaś zdania. Na pewno nie chcesz wrócić ze mną?
- ZAPOMNIJ!!! – powiedzieliśmy równocześnie ja i moi przyjaciele.
Trzeba przyznać: w kwestiach zasadniczych jesteśmy wręcz popisowo zgodni.
- Dobra, dobra, jak sobie chcesz złociutka…
- … i daruj sobie złociutką, jasne?! – przerwałam bliska furii.
- Dla ciebie wszystko, moja droga - odparł z tym swoim wkurzającym sarkazmem. – Do zobaczenia na kolejnej misji, Lenny.
Trzymajcie mnie bo nie ręczę za siebie…
- Aha, super, już nie mogę się doczekać… - stwierdziłam z największą ironią, na jaką tylko było mnie stać.
Jess zniknął, co przyjęłam z wielką ulgą.
Chwilę później odezwał się Rich:
- Hej, skarbie, czas już na nas… Idziesz, czy zostajesz?
Tak mnie ta ostatnia rozmowa wkurzyła, że nie zwróciłam uwagi na znajomy, szklany wehikuł, który właśnie pojawił się na szczycie skały. „Nareszcie koniec”, pomyślałam i pobiegłam czym prędzej do windy.
- Kim wy tak naprawdę jesteście?!
- Podróżnikami w czasie. Pochodzimy z przyszłości… - odparłam i wsiadłam do pojazdu.
Właściwie to nie skłamałam, co najwyżej pominęłam mniej… istotne fakty…
Chwilę później pojazd ruszył z zawrotną prędkością w górę. Mignęły mi przed oczami lata historii. Widziałam Kolumba, stojącego na pokładzie statku, płynącego do Indii Zachodnich, ludzi spacerujących po ulicach egzotycznego miasta, przed oczami migały mi obrazy różnych bitew. W końcu za szybami pojawiły się znajome budynki, park, ukwiecone łąki. Widoki powoli nabierały ostrości.
Chwilę później byliśmy na miejscu, w raju.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moją najbardziej zakręconą jak do tej pory misję…
Nie piszę czy ciąg dalszy nastąpi, bo to zależy wyłącznie od Was.
Pozdrawiam i ślę moc buziaczków - Merinda/Asia
;*;*;*;*;*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|