Zarejestruj się u nas lub też zaloguj, jeśli posiadasz już konto. 
Forum Radosna Twórczość Strona Główna

Niemożliwe, a jednak.

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Pią 20:53, 24 Lut 2006 Temat postu: Niemożliwe, a jednak.

Ponieważ Tess zamieściła swoje opowiadanie o szanownych panach z Tokio Hotel, postanowiłam przytachać tu swoje Very Happy


Pierwsze promienie słońca padły na moją twarz, wybudzając mnie ze snu. Spojrzałam na zegarek – 6:23. Ponieważ miałam jeszcze chwilę czasu, nakryłam się kołdrą i pogrążyłam w radosnych rozmyślaniach.
Dziś kończyłam Akademię, dość niezwykłą Akademię, bo była to Akademia Aniołów. Nie, nie zwariowałam. Dziś był ostatni, pożegnalny dzień, w którym będę mogła odebrać dyplom, kwalifikujący mnie do roli Anioła Stróża. Fakt ten napawał mnie obawami, ale i szczęściem – to cudowne mieć pod opieką stworzenie, którym kiedyś byłam. Móc być z nim w każdej sekundzie, chwili życia, aż w końcu odprowadzić go na drugą stronę. No, przynajmniej tak było w niektórych przypadkach. Tych bardziej licznych, ale w tych pozostałych Anioł Stróż musiał być zastąpiony innym, na przykład gdy jego podopieczny urósł, albo gdy doświadczony Anioł Stróż był wzywany do trudniejszych ,,przypadków”.
Aniołem Stróżem można było być na dwa sposoby. Pierwszy: być tylko duchem, niewidocznym dla oczu człowieka, albo drugi: być osobą, która nagle pojawia się znikąd i odchodzi donikąd. Dwa sposoby mogły być stosowane naraz przez różnych aniołów.
U nas wiek nie ma większego znaczenia. Ukończyć Akademię może i pięcioletni aniołek i kilkudziesięcioletni anioł.
Jedyne co nas różni to skrzydła. Każdemu wyrastają inne, pod względem kształtu i odcienia. Znam anioły które miały wielkie, szerokie i białe, a były też o małych, różowawych. Ja posiadam dość długie, wąskie, srebrzyste.
6:45. Zwlokłam się z łóżka, mówiąc sobie, że dzisiaj nie wypada się spóźnić. Podeszłam do mojej mikroskopijnej łazienki, kontrolne spojrzenie w lustro. Yh, niestety moje marzenie się nie zmieniło. Nadal przez lustro spoglądała na mnie brązowowłosa dziewczyna o zbyt ciemnych oczach jak na anioła. I tak ze mną zerwał. Tak powiedział mój były chłopak gdy jeszcze mieszkałam na ziemi. Ochlapałam swe oblicze wodą, potem poszłam się ubrać. Jak zwykle na jakieś święta musiałam założyć coś białego. Ponieważ nie lubię tradycyjnych białych szat, ubrałam suknie ozdobnie spiętą w talii. W drodze do Akademii popijałam jogurt naturalny. Na miejscy byłam pół godziny za wcześnie.
Przysiadłam na białym, marmurowym murku prowadzącym do ogrodu, gdzie odbywało się uroczyste zakończenie. Zielonkawy bluszcz wił się wokół drzew, zasadzonych na trawnikach. Białe pomniejsze kwiatki, były niedbale posiane na każdym skrawku zieleni. Reszta roślinności starannie ułożona, wyglądało to paskudnie, sztucznie, ale cóż nie ja o tym decyduję.
-Megan! – usłyszałam krzyk. Obróciłam się. Z bocznej alejki wybiegła Leyla trzymając w ręku małą torebeczkę. Rozwichrzone rude loki spływały po jej plecach jak zwykle błyszczące, zadbane, równiutkie. Ubrała się w suknię, białą, ale zakończoną misterną koronką.
- Cześć Leyla – podniosłam się by przywitać moja najbliższą przyjaciółkę. Uścisnęłyśmy się, a ona obdarowała mnie uśmiechem, który dodaje otuchy.
- Nie denerwuj się. Przecież już kończymy naukę... – zaczęła a ja jej przerwałam
- Ale zaczynamy taki etap w życiu, że błędy mogą się stać niewybaczalne – popatrzyłam na nią, a ona się zamyśliła. Zakręciła rudy loczek wokół palca, jak zwykle była robić w chwilach zadumy. Moment później podniosła na mnie swoje zielone oczy.
- Też nad tym myślałam. I usłyszałam że w ostatnich latach zapotrzebowanie na anioły jest tak wielkie, że możemy zacząć jużdzisiaj –powiedziała to ze spokojem a mnie wmurowało. . Już dzisiaj? Przecież jestem nieprzygotowana, niedoświadczona, mogę zrobić taką krzywdę istocie ludzkiej... Ile ja bym dała, by ciągle trwała przeszłość... Wiem, dziwnie to brzmi. Ale jak można to ująć inaczej?
- Dzisiaj? No jeśli tak, no to tak trzeba... – popatrzyłam w jej zielone oczy. Malował tam się strach, ale i wrodzona ciekawość, którą Leyla wyniosła ze swojego ziemskiego życia Taaa, dobrze pamiętam te pierwsze wieczory, kiedy Leyla zjawiła się tutaj pierwszy raz. Byłam już bardziej ,,oswojona” z tutejszą rzeczywistością i to na mnie spadł obowiązek pokazania jej wszystkiego. Od tego czasu byłyśmy nierozłączne.
Tymczasem wokół nas zaczęły gromadzić się inne anioły. Maleńka Linette fruwało wokół nas, napawając optymizmem. Greg rozśmieszał chłopaków jakimiś dowcipami, a inne dziewczyny w samotności obgryzały paznokcie, albo chodziły w te i wewte. Nie zabrakło też maluchów, które obrzucały się kwiatkami i pomniejszymi listkami.
Nagle zaczęła się ceremonia. Wyszedł Frieud, dyrektor naszej Akademii i kazał wejść do parku gdzie odbędzie się rozdanie dyplomów.
Posłusznie tłumem wlaliśmy się do parku. Wszystko ucichło, nawet malutkie aniołki przestały chaotycznie latać i w ogóle uspokoiły się. Patrzyły na Frieuda z szacunkiem i oczekiwaniem. Poszłam w ich ślady. Frieud był dość starym aniołem, lecz jego niegasnący uśmiech odejmował mu niebiańskich lat, które płynęły po stokroć powoli niż na ziemi. Był ubrany w długą niebieskawą szatę, z wiśniową szarfą przewleczoną przez jego prawe ramię. Uśmiechnął się do nas promiennie, dodając otuchy mdlejącym dziewczętom. Powitał nas i odwalił stosowne przemówienie. Hmm... może nie powinnam używać takiego języka, w każdym razie używałam i nikt mnie na tym nie złapał.
Na szczęście.
Zaczęło się rozdawanie dyplomów.
- Arwey – Szczupła blondynka podbiegła i z uśmiechem odebrała dyplom. Arwey była zawsze pewna siebie, pamiętam jej perlisty śmiech na zajęciach, na uroczystościach, czy gdziekolwiek indziej. Też bym tak chciała...
- Awenten - zgarbiony, starszy anioł podszedł i bez cienia uśmiechu odebrał dyplom z rąk Frieuda. I tak po kolei podchodzili: Azta, Bohfoy, Barciell, Bring... Aż w końcu usłyszałam moje imię.
- Megan – Czułam na sobie spojrzenia wszystkich absolwentów. Na gnącch się kolanach zbliżyłam się do Frieuda, wymusiłam (mam nadzieję, że naturalny) uśmiech. Dyrektor obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i szepnął :
- A Ty, Megan zawsze ubrana po swojemu... – wywołało to mój szczery uśmiech. Odeszłam, dzierżąc w drżącej dłoni kwitek upoważniający mnie do podjęcia pracy. Taak, byłam już dojrzałym emocjanalnie i psychicznie (taką mam nadzieję) aniołem i być może dziś już dostanę jakiegoś człowieka pod opiekę.
Zakręciło mi się w głowie. Prawie bym upadła, gdyby nie pomoc Grega.
- Upsss – wykrzyknął podtrzymując mnie – Za dużo wrażeń na dziś dzień co?
- No... tak właściwie to taak... Przepraszam - Szybko pomknęłam do Leyli, nie chcąc by wszyscy robili sobie ze mnie przedstawienie.
Po długiej uroczystości rozdania dyplomów, Frieud pozwolił sobie na jeszcze jedno ,,króciutkie” przemówienie o ciążącej na nas odpowiedzialności i przypomniał wszystkim, że codziennie muszą stawiać się w Punkcie Pracy (nazwa z polotem, no naprawdę), by otrzymać zlecenie.
Powlokłyśmy się z Leylą do naszych mieszkanek, gdzie przebrałyśmy się w normalne ludzkie ciuchy i razem ruszyłyśmy do Punktu Pracy. W końcu będzie, co ma być.
Przyjęła nas tam miła, anielica o czarnych lśniących włosach, wyjęła kartoteki i kazała Leyli z trzema pierwszymi stawić się w pokoju 45, a mnie podała 3 kolejne wskazując pokój 48. Wymieniłyśmy z Leylą porozumiewawcze spojrzenia. Zaczynamy już dzisiaj. Stanęłyśmy przed pokojem Leyli trzymjąc się za ręce.
- Powodzenia – życzyłam jej z całego serca.
- Nie będę dziękować – otworzyła drzwi.
- Nie musisz. – wyszeptałam do zamkniętego pokoju. Z bijącym sercem znalazłam pokój 48. Co prawda, długo szukać nie musiałam – były parę kroków po pokoju Leyli – i stanęłam przed tabliczką 48. Zacisnęłam rękę na klamce. Drzwi ustąpiły lekko wcale nie protestując skrzypieniem, czy czymkolwiek podobnym.
W pomieszczeniu stało tylko biurko i dwa krzesła. Na jednym siedział starszy anioł, o długiej siwej brodzie i włosach takowego koloru. Spojrzał na mnie niebieskimi oczami, mierząc od stóp do głów. Nie uśmiechnął się – a robiła to znaczna część aniołów – a wskazał ręką krzesło i głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedział:
- Siadaj. – posłusznie wykonałam polecenie.
- A więc? – zapytał – Imię, wiek, miejsce zamieszkania i numer dyplomu- Wszystko posłusznie mu podałam.
- Hmm... co my tutaj mamy... – zaczął grzebać w kartotekach i wyciągnął jedną. – Sussan Hoyly zamieszkała w Anglii w Londynie. Lat 15, wychowuje ją matka. Będziesz musiała być jej rówieśniczką, naprowadzić ja na właściwą drogę, by nie popijała i nie zażywała narkotyków. Nad matką, która nie może się pozbierać po stracie męża w rozwodzie pracuje już Cessilia. Będziesz odgrywała rolę jej córki. Możesz też spróbować być opiekunką 5 letniego Boba...
- Nie, nie wezmę Sussan – powiedziałam twardo, bo chciałam jak najszybciej uwolnić się spod spojrzenia starca.
- Na pewno? – zapytał
- Tak, na pewno – popatrzyłam prosto w błękitne oczy.
- Dobrze, także idź do hali nr 82 z tą kartoteką – podał mi ją. Szarpnęłam i wyszłam. Odszukałam halę nr 82.
- ----------------------------

Stanęłam przed wyborem – mogę uciec i będą mnie szukać – albo wejść i wylądować w innej rzeczywistości. Bo półgodzinie ,,3 głębokich oddechów” uniosłam rękę która spoczęła na małej, okrągłej, złotej klamce. Szczęknęła cicho, gdy otworzyłam drzwi.
Już po pierwszym kroku w dużym pomieszczeniu musiałam przymknąć powieki. Po prostu było tam, tak jasno, że po pięciu minutach dopiero mogłam ,,operować” moimi gałkami ocznymi.
Pomieszczenie okazało się całkiem puste oprócz jakiejś ,,tubki” wysokiej od podłogi do sufitu. Ściany były mlecznobiałe, podłoga wyłożona kremowymi, błyszczącymi kafelkami. Ślizgając się po nich i próbując się nie wywalić podeszłam do (jak z zaskoczeniem się okazało) bliźniaczek. Były identyczne – od stóp odzianych w delikatne sandałki z zamszowych rzemyków do długich blond włosów, spiętych w ciasne koczki. Siedziały na krzesełkach, wyraźnie nudząc się. Piłowały swoje długie i zadbane paznokcie i chyba nie zauważyły mojego przybycia. Chcąc im to uświadomić podeszłam jakiś metr od nich.
Zero reakcji.
Chrząknęłam. Poderwały jakby się paliło, aż się przestraszyłam, że mi coś zrobią. Na szczęście, gdy zobaczyły, że przyszedł jakiś absolwent i pragnie wybrać się do swojej ziemskiej istoty, posłały mi nieprzytomny uśmiech. Pierwsza podeszła i wyciągnęła rękę po kartotekę. Podałam jej ją, a ona wklepała to w jakiś komputerek, razem z danymi które dodał starzec z pokoju 48. Druga zabawiła mnie w tym czasie rozmową o mojej misji, wręczyła mi małeńką słuchaweczkę i mikrofonik, pouczając by codziennie ich używać. Przytaknęłam głową, próbując to wszystko zapamiętać. Gdy ta pierwsza skończyła pukać w klawisze poprowadziła mnie do owej długiej tubki. Otworzyła mi na pierwszy rzut oka niewidzialne drzwi i kazała wejść.
Dreszcz przebiegł mi po plecach. Wiem, nie mogłam umrzeć, byłam aniołem, ale ten lęk, który zawsze odczuwałam na ziemi, odezwał się. Byłam chora na klaustrofobię, która objawiała się lękiem przed zamkniętymi pomieszczeniami. Tubka była, mała, ciasna w sam raz na to bym mogła się w niej udusić, czy żeby mnie wchłonęła. Te i tysiąc innych, równie głupawych myśli przebiegały mi przez głowę.
Blondynka ponownie wskazała ręka na drzwi i zachęciła gestem. Chciałam zrobić krok. Nie mogłam.
Po parenastu sekundach zmagania z samą sobą weszłam próbując powstrzymując się od krzyczenia ile sił w płucach. Tubka była ciasna, skrzydła haczyły o nią , ale nie narzekałam. W końcu zaraz... zaraz będę ponownie na ziemi... W moich oczach zjawiły się łzy. Starając się wy nie wypłynęły posłałam uśmiech do niej i powiedziałam:
- Jestem gotowa – na moje słowa blondynka wcisnęła jakąś dziwną kombinację cyfr i liter, a świat koło mnie zawirował.
Zaczęłam krzyczeć, próbując się wydostać. Bez skutku. Świat wokoło mnie nadal był zamkniętą mieszaniną kolorów.
,,Zaraz zemdleję” – pomyślałam i obsunęłam się na podłogę tuby. Oddech stał się przyśpieszony, serce kołotało się w piersi, jakby chciało mi wyskoczyć, a cała ja zamieniłam się w jedną wielką panikę. W końcu po paru minutach koszmarnej jazdy, wyrzuciło mnie do jakiegoś salonu. Leżałam na podłodze, dysząc ciężko, bojąc się podnieść.
Taak, byłam na ziemi. Na mojej ukochanej ziemi, którą musiałam opuścić, bez jakiegokolwiek pożegnania. I w jednej sekundzie przypomniałam sobie absolutnie wszystko. Miasteczko w którym mieszkałam, park w którym po raz pierwszy całowałam się z chłopakiem i.. tak. Przypomniałam sobie mamę. Mamę, która kochała mnie ponad życie, która martwiła się o mój każdy smutek... Mamę, która była jedyną istotą która czekała na mnie w domu, zawsze z obiadem.
Zaczęłam płakać jak małe dziecko, tuląc się do podłogi, wyłożonej podłogą szwedzką. Nie miałam siły wstać.
- O Boże! – usłyszałam za sobą krzyk, jakiejś kobiety. Pośpiesznie podbiegła do mnie, klękając i podnosząc moją twarz na wysokość swojej. Poznałam od razu, że nie była człowiekiem.
- Cessylia –wychrypiałam nie przestając płakać. Podniosła mnie z podłogi, usadzając w czerwonym, puchatym fotelu, podając filiżankę herbaty, na której zacisnęłam ręce.
- Tak, jestem Cessilia, a Ty pewnie jesteś Megan, co? Uprzedzali, że przyjdziesz. No już przestań płakać – pogłaskała mnie po mokrym policzku. Odruchowo się odsunęłam nie chcąc, by mnie dotykała. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale rękę cofnęłam.
- Tak, Megan. Mam grać Twoją córkę, tak? Kiedy zaczynamy? – od razu przeszłam do sedna sprawy, wstydząc się za ten niepohamowany płacz. Cessilia uniosła swoje cieniutkie brwi z zaskoczenia, ale za chwilę zrekompensowała to uśmiechem
- Tak, będziesz moją córką – Alex. W obecności Sussan i jej matki, posługuj się tym imieniem, a do mnie mów Katrin – przytaknęłam głową na znak, że rozumiem.
- Ale kiedy zaczynamy? – ponowiłam swoje pytanie.
- Od jutra.
Omówiłyśmy jeszcze parę pomniejszych spraw, aż w końcu Cessilia zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie miałam spać. Nie wiem czy tyle leciałam, czy mamy kompletnie inne pory dnia – ale gdy opuszczałam niebo, był środek południa. Tutaj była noc.
Nie powiem, pokój bardzo mi się spodobał, ściany były w kolorze świeżej śliwki, a łóżko było okryte liliową pościelą. Rzuciłam się na nie, wdychając jego subtelny i delikatny zapach. Konwalie. Tak, nie miałam wątpliwości – konwalie.
Zawsze zrywałam dla mojej mamy konwalie. W maju. Bo w maju miała urodziny.
Pamiętam jak dziś – jej udawane zaskoczenie, jej słowiczy śmiech, pamiętam to jak wyjmowała blachę pełną babeczek z wiórkami czekoladowymi. Zawsze piekła je na jej urodziny.
W tę jedną noc przypomniałam sobie wszystko – jej kasztanowe włosy, jej luźne ubranie. Codziennie, gdy wychodziłam do szkoły, przestrzegała mnie bym uważała na ulicy. Mimo to, pewnej nocy, niebo zabrało mnie, bym była aniołem.
Na początku nie godziłam się z niczym- nie chodziłam na zajęcia, płakałam całe dnie, a potem się przyzwyczaiłam. Nie, przyzwyczaiłam to złe słowo. Ja się po prostu oswoiłam. Ale nie było koło mnie nikogo, kto by pokazał, że życie tam wcale nie jest złe. Dlatego widząc Leylę, bez wahania podbiegłam.

Ta noc była bardzo płaczliwa.
Płakałam wtulona w liliową pościel. Zasnęłam około 3 nad ranem zmęczona szlochaniem.


Obudziła mnie Cessilia.
- Meg... –szepnęła, trącając mnie lekko dłonią. Wrodzone wyczulenie na wszelkie szmery nie pozwoliło mi nadal spać. Poderwałam się nie do końca wypoczęta, zaczynając szykować ciuchy.
- Wszystko w porządku? – Cessilia była zaniepokojona tą nagłą gotowością do działania. Patrzyła na mnie ze współczuciem. Dlaczego? Nie chcę współczucia. Nie tutaj i nie ze strony Cessili. Umiem sobie poradzić z emocjami, uczuciami i wspomnieniami.
- Tak, w jak najlepszym – odparłam sucho. Chwilę potem żałowałam tej oschłości. W końcu ona chciała mi tylko pomóc. Cessilia wyszła z pokoju. Nawet nie była zła. Mam wrażenie, że skontaktowała się z niebem mówiąc, że źle znoszę tu pobyt. Nie, nie chcę tam wracać. Chcę pomóc Sussan.
Postanowiłam.
Ubrałam się, umyłam, zeszłam na śniadanie. Cessilia siedziała przy stole, bawiąc się łyżeczką od herbaty. Spoglądała niewidzącym wzrokiem w filiżankę. Gdy weszłam do kuchni, ożywiła się odsuwając mi krzesło bym mogła usiąść. Wskazała gestem na talerzyk z kanapkami. Wzięłam jedną z serem. Byłam wegetarianką. Obracałam przez chwilę kanapkę w dłoni, aż w końcu ugryzłam. Była zrobiona z pysznego świeżutkiego chleba...
- A więc... Może omówimy to co zrobimy z Sussan i jej matką? – Anielica wyglądała jakby się bała, że wybuchnę płaczem jak wczoraj. Ale przecież nie jestem upośledzona, umiem się pohamować... A jeżeli Sussan ma matkę to w niczym nie przeszkadza. Oprócz tego, że czułam słabiutkie kłucie w sercu.
- No, nie mam nic przeciwko – posłałam jej słabiutki uśmiech. Cessilia wyraźnie się rozluźniła. Odgarnęła włosy za ucho, wypiła łyk herbaty, cały czas mieszając łyżeczką w bursztynowym płynie. Rzuciła mi pogodne spojrzenie, jej szare oczy zamigotały przyjacielsko. Ja również zaczęłam się jakoś bardziej oswajać z sytuacją. Kuchnia, chodź obca wydała mi się przytulniejsza niż przed pięcioma minutami. Rozejrzałam się, bo przedtem byłam w humorze, który nie zachęcał do obserwacji otoczenia.
Ściany były brzoskwiniowe, a meble, z drzewa sosnowego wspaniale komponowały się ze smakowitym kolorem ścian. Firanki w oknach, uroczo pomarszczone, zapraszały do kuchni promienie słoneczne, które przy okazji pieściły begonie, posadzone w doniczkach stojących na oknie. Na stole, leżał biały, czysty obrus, a na nim wdzięczył się różowy wazonik z tulipanami.
No, naprawdę, nie było tu tak źle...
- Mam już opracowaną całą ,,akcję” – powiadomiła mnie Cessilia ciepłym głosem. – Zapoznałam się z matką Sussan wcześniej, parę dni przed Twoim przybyciem. Wymigałam się, że jesteś na obozie, czy czymś podobnym – zamyśliła się. – Sussan jest bardzo ciekawa Ciebie, Twojego wyglądu, charakteru... Od czasu gdy powiedziałam, że mam córkę, nieustannie o ciebie wypytuje.
Uśmiechnęłam się smutno do siebie. Pewnie Sussan nie miała nikogo... Tak ja kiedyś. Pogrążyłam się w myślach. No tak, nie dość, że ja mam problemy ze sobą to jeszcze mi na głowę wejdzie Sussan z jej odrębnym światem. Nowymi ludźmi, zdarzeniami... Czułam, że siły mi odchodzą... Bo co ja biedna, robię na tej ziemi... Zaczęłam się serio bać. Że nie dam rady, że stoczę Sussan na dno. Już widziałam potępiające spojrzenie Frieuda. Zawód na twarzy Leyli. Politowanie ze strony młodszych aniołów, którym się powiodło. Przeszedł mnie dreszcz.
- Damy radę, co Meg? – poczułam jej dłoń na swojej. Kochana Cessilia.
- Musimy – potwierdziłam i wyszłam z kuchni zostawiając niedojedzoną kanapkę. Pobiegłam do pokoiku, wyjęłam te cholernie małe sprzęcicho w postaci mikrofoniku i słuchaweczki. Skontaktowałam się z Niebem.
- Tutaj Megan... z misji u Sussan.. No Sussan mówię...Czekaj – zamyśliłam się. Jak ona się nazywała? Ach, już wiem. – Megan z misją u Sussan Hoyly. HOYLY! No... i chcę powiadomić, że wszystko w porządku... Dzisiaj zaczynam Zdam relację wieczorem – rozłączyłam się. Walnęłam się na łóżko. Miałam całe popołudnie na rozmyślania, snucie planów, tego co powiem Sussan. Wynikiem tych smętnych rozmyślań było: Zobaczę co ona powie.
Tylko tyle udało mi się wysnuć. A potem pchnięta jakąś niezwykłą siłą i jeszcze Bóg wie czym popędziłam do łazienki. Szybko otworzyłam szafkę. Jest!!! Wyjęłam lakier do paznokci, popędziłam do pokoiku i zaczęłam pokrywać płytki emalią. Nie robiłam tego od czasu śmierci, a to takie fajne zajęcie. Westchnęłam. Popatrzyłam na pokryte lekkim różem paznokcie i pomyślałam, że w niebie powinni produkować coś takiego, bo to relaksuje. Przynajmniej mnie. Taka mała rzecz, a cieszy...
- Meg – To Cessilia weszła do mojego pokoju, pukając knykciami i nie czekając na pozwolenie weszła. Przebrała się w ciasną, gustowną marynarkę i spodnie w kancik do kompletu. Kompletnie różniło się to od jej porannych, luźnych ciuchów. Włosy związała w ciasny koczek, całkiem podobny do tego jakie miały bliźniaczki w hali nr 82.
- Wiem, wychodzimy... – już wciągałam kurtkę.
- nie boisz się? – zapytała już w drodze do domu Sussan.
- Ciekawe pytanie – popatrzyłam na nią, oczyma pełnymi zainteresowania. Ona zaśmiała się i powiedziała:
- Czyli trudne – stwierdziła.
- Skąd wiesz? – wyrwało mi się, za nim ugryzłam się w język. Ach, musze się czasami powstrzymać, żeby nie robić z siebie takiej kretynki
- Bo większość aniołów, mówi na trudne pytania, że są ciekawe...
Potem nie gadałyśmy już przez całą drogę. Kopałam bezmyślnie kamyczek, przeżuwając myśli, obawy, niepokoje.
Kamyczek pokopał się aż do domu panny Hoyly.
Domek był schludny, biały z przepisowym czerwonym daszkiem. Ogródek, również dość przepisowy, równiutko przystrzyżony trawnik, gdzieniegdzie rabatki bratków czy pomniejszych kwiatków. Dróżka pod drzwi domku była równiutka, prosta, z beżowego kamienia. Płotek był drewniany, malowany na biało. Stanęłyśmy przed tym płotkiem wciskając dzwonek. Zanim pani Hoyly się pojawiła, Cessilia szybko mi przypomniała, że jestem Alex, a ona to Katrin. Przysięgłam sobie w duchu, że postaram się nie pomylić.
Pani Hoyly wyszła pośpiesznym krokiem, ze ścierką w dłoni. Widocznie myła naczynia.
Była dość pulchna osobą – gdy uśmiechała się, widoczne były urocze dołeczki. Miała rozwiane, kasztanowe włosy, prostu, krótki nos i wydatne, różane usta. Podbiegła do nas otwierając furtkę. Zamaszystych gestem zaprosiła nas do środka.
- Witam, witam!
- Dzień dobry – z moich ust wydobyła się cicha chrypka.
- Dzień dobry! – pani Hoyly była wyraźnie podniecona moim przybyciem, co mnie dodatkowo peszyło. – Ty pewnie jesteś Alex tak? – wykrzyknęła
- Tak, Alex- potwierdziłam nieśmiało, wchodząc do domu.
Gdy już byłyśmy w środku pani Hoyly krzyknęła:
- Sussan! Przyszła pani Fienn ze swoją córką!
Usłyszałam kroki na schodach...

W drzwiach stanęła Sussan. Była wysoką, niezwykle szczupłą nastolatką. Włosy koloru wczesnych kasztanów, identyczne jak u matki, które
zwisały jej do ramion. Była posiadaczką wielkich, burych oczu, które patrzyły z ciekawością. Były pełne jakichś niezidentyfikowanych iskierek. Jej bladoróżowe usta były rozciągnięte w nieśmiałym uśmiechu. Dłonie miała schowane w kieszeniach ciemnoniebieskich jeansów, które idealnie podkreślały jej zgrabną sylwetkę.
Podeszła do mnie wyciągając jedną dłoń:
- Sussan jestem... – przedstawiła się spuszczając wzrok. Aż mi się głupio zrobiło, że taka mała, niewinna ja mogę onieśmielać do tego stopnia, że ktoś boi się na mnie patrzeć... Przynajmniej tego nauczyłam się na wykładach w Akademii.
Chcąc dodać Sussan otuchy, uścisnęłam jej energicznie rękę. Podobno to pomaga (też wyniesione z wykładów).
- Alex – przedstawiłam się. Czułam na sowich plecach czujny wzrok Cessili, pilnujący, bym nie powiedziała, że Megan jestem.
Pani Hoyly czując, że jesteśmy trochę skrępowane zaproponowała, żebyśmy poszły do pokoju. Sussan z uśmiechem przyjęła propozycję matki i pociągnęła mnie za rękę.
- Chodź, mam pokój na górze... – pociągnęła mnie za rękę i poprowadziła na schody. Szybkim, sprężystym ruchem wskoczyła na górę.
Ja która miałam o wiele gorszą kondycję doczłapałam się po dłuższej chwili. Żeby trochę rozładować atmosferę pozwoliłam sobie na żart z mojego braku kondycji:
- Heh, no widzisz jaka ja pokraka jestem... – Sussan zaśmiała się, ale za chwilę powiedziała:
- Bez przesady – poprowadziła mnie do swojego pokoju. Otworzyła drzwi i zaprosiła mnie gestem.
Ściany jej pokoju były pomalowane na żywą, ostrą zieleń. Wspaniale to komponowało się z cytrynowożółtym, puszystym dywanem, który leżał pod łóżkiem. W końcu te ścianki były obwieszone obrazkami w żółtawych kolorkach. Doniczki z zielonymi roślinkami też były żółte. W ogóle ten pokój był utrzymany w zielono- żółtej postaci. Nawet samoprzylepne karteczki na biurku, były zielone.
Widocznie Sussan zobaczyła moje bezgraniczne zdumienie, bo powiedziała nieśmiało:
- Ten pokój był robiony 3 lata temu... – zarumieniła się.
- Śliczny jest! – wykrzyknęłam bo tak było. Pokój był czyściutki, schludny, śliczny i widać że mieszkała w nim wyjątkowa osoba. Czyli moja podopieczna. Tak! MOJA podopieczna była niezwykłą, wyjątkową osobą!~
Tylko nagle sobie przypomniałam, że ona ma problemy... Z alkoholem i narkotykami... I że muszę tej wyjątkowej osobie pomóc...
- Alex, usiądź... – Sussan wskazała mi miejsce. Usiadłam.
-Alex – wciąż powtarzała moje wymyślone imię. – Alex, ja będę szczera: bardzo cieszę się z Twojego przybycia. Bo nie miałam nikogo, z kim mogłabym pogadać. A ja tego tak potrzebuję... A jeszcze się niedługo wyprowadzam.
- Dokąd? – zapytałam natychmiast. To mogło mi bardzo skomplikować sprawę. Musiałabym się przeprowadzić. Razem z nią i żeby to wyglądało naturalnie.
- Wiesz... odkąd odszedł mój ojciec nie jesteśmy w stanie utrzymać tego domu. I przeprowadzamy się do kuzynostwa w Niemczech. Ciotka bardzo nam pomaga. I teraz pozwala nam zamieszkać razem z nią i kuzynami.... –Sussan przygryzła wargi.
Wyczułam, że coś ją zmartwiło. Wdarłam się w jej aurę. Z uczuć które się tam znajdowały wywnioskowałam, że coś ja poważnie złości i martwi.
- A czemu się martwisz? Przecież poznasz nową kulturę, nowych ludzi... – zaczęłam a ona z rozpaczą mi przerwała.
- Ale, Alex, ja tutaj mam swoich przyjaciół! – skłamała. Wiem bo wdarłam jej się bezczelnie do myśli. W Akademii uczyli nas by robić to rzadko.
Sussan kłamała, bo bała się przyznać, że społeczeństwo jej nie akceptuje. Bała się tego, że potępię to że piła z nimi by należeć do jakiejkolwiek paczki. Bała się przeszłości, w której ćpała i matka zauważyła. Przeszłość choć zamknięta była dla niej strasznym przeżyciem, była tym o czym nie chciała pamiętać, była czymś co chciała wymazać. Brzydziła się siebie w tych chwilach, gdy napór rówieśników była taki, że spróbowała alkoholu. Po lekcjach, nie tylko na imprezach.
- A po drugie... Nienawidzę swoich kuzynów. Są ode mnie starsi, sławni – tutaj prychnęła z rozdrażnienia – i ostatni raz widziałam ich kiedy oni mieli 9 , a ja 7 lat. Może i dużo się zmieniło, ale nie zapamiętałam ich jako miłą rodzinę. Co innego ciotka... – tutaj Sussan zaczęła opowiadać o ciotce. Że jest miła, serdeczna, o tym, że zawsze miała takie małe, miętowe babeczki dla niej. Że czasami krzyczała na kuzynów, żeby jej nie dokuczali. Za to nic nie powiedziała o sławnych kuzynach. Ciekawiło mnie to, czemu tak o nich mówi, ale nie pytałam. Przyjdzie i na to czas.
Kompletnie mi się wyżaliła. Wiem, że nie zrobiłaby tego przed obcą osobą, ale Anioły otaczały się (mimowolnie) aurą wzmagającą u innych zaufanie i sympatię. Słusznie zresztą. Potem ja zaczęłam opowiadać swoją (to nic, że wymyśloną) historię. Po 4 godzinach(!) przyszła Cessilia, że ona idzie. Powiedziałam Sussan, że ja tez pójdę(nawet nie pamiętam czym się wykręciłam). Była zawiedziona, ale umówiłyśmy się na jutro.
Gdy szłyśmy do domu Cessilia zapytała:
- I co ty na to? – Zamyśliłam się i przygryzłam wargę.
- Nie wiem co z tym wyjazdem... – wyznałam swoją wątpliwość
- Ach, to już załatwione. – spokojnie stwierdziła Cess. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. No jak to załatwione? Co ona zrobiła?
- Ale Cessilio.. Jak to załatwione? – wychrypiałam.
- No, normalnie – Cessilia nadal była spokojna, zresztą jak zwykle z tej Anielicy spływał spokój i opanowanie. – Zamieszkasz z nimi, a ja będę wpłacać parę groszy miesięcznie, wiesz... – Nie, nic nie wiedziałam. No jak? U obcych ludzi?
- Ale... a—a-a-ale jak? – zająknęłam się. Ona spojrzała na mnie jakbym była sprawna inaczej. Ech.. życie ciężkie..
- Megan, przeprowadzasz się do nich razem z Sussan i jej matką – zaczęła tłumaczyć jak nierozgarniętemu przedszkolakowi. Brakowało tylko jakichś planszy, ze słoneczkami czy czymś podobnym – Zamieszkasz u niejakiej pani Kaulitz i jej synów. Już masz wszystko załatwione, w Niemczech będziesz za tydzień... – Wow. No to nieźle. Jeszcze się dobrze nie zadomowię, to już przepychanka do jakiegoś innego miejsca, miasta, kraju... No pięknie, pięknie, tyle, że czegoś mi tu brakowało...
- A Ty? Jakoś nie wspomniałaś w tym wspaniałym planie o Twojej osobie – w moim głosie można by…o wyczuć ,,subtelną” nutkę złości. Cessilia spojrzała na mnie współczującym wzrokiem. Tak, współczuła mi.
- Nie będę w postaci człowieka... Powiedziałam, że muszę tu zostać. A Panią Hoyly będę się opiekować jako postać duchowa – bała się mojej reakcji, bo dobrze dobierała słowa. Słusznie się bała.
- Jak?! Ja mam tam sama pojechać?!?! I co?! Bez żadnej pomocy?! – zatrzymałam się. Z trudem powstrzymałam ochotę, by porządnie wstrząsnąć Cessilię za ramiona. Ona umywa rączki, tak? I znowu JA będę musiała pomóc komuś zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu?! To wcale nie jest takie łatwe! A ona nienawidzi kuzynów!
Anielica spojrzała na mnie surowo.
- Może w ich domu jest jakiś Anioł Stróż w postaci człowieka – zmarszczyła brwi. A po chwili namysłu dodała:
- I to dobrze, że zaczynasz myśleć jak ona. Wiele ci to ułatwi w opiece nad nią – stwierdziła i zostawiła mnie, na ulicy. Podążyłam za nią miotana złością, zaskoczeniem i bezsilnością. Ale nie poddam się - odprowadzę Sussan do właściwej ścieżki w życiu.
Postanowione.

Na drugi dzień maltretowałam dzwonek u drzwi wejściowych Sussan. Jej mama i Cessilia poszły na wspólne zakupy, więc postanowiłyśmy się spotkać.
Ale widocznie Sussan o tym zapomniała. Już odchodziłam, gdy wyleciała krzycząc:
- Alex!!! Poczekaj! – nie zdziwiłabym się gdyby pół ulicy zaczęło wyglądać prze okna. Na szczęście tak się nie stało. Sussan biegła do mnie, a ja z uśmiechem podeszłam
- Co, zapomniało się o ,,starej” znajomej? – Ale ona zamiast mi odpowiedzieć, rzuciła mi się na szyję. Trochę zaskoczona poklepałam ją po plecach.
- Tak się cieszę, że jedziemy razem do Niemiec! – wykrzyknęła. Nie wiedząc co powiedzieć wydusiłam tylko:
- Ja także się cieszę... – zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Powitał mnie kolor nadziei, tak ceniony u aniołów. Dlatego ściany Akademii mieniły się różnymi odcieniami zieleni. Ja najchętniej pomalowałabym je na ostrą czerwień. Ale moje zdanie się nie liczy.
- Masz ochotę na herbatę? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Sussan. Zaczęłam bawić się sznurkiem od mojej bluzy.
- Właściwie to chętnie... – Sussan wyszła do kuchni, ale i tak słyszałam jak wesoło szczebiocze do mnie. Nie słuchałam jej zbytnio, kończąc rozmyślania, które przeżuwałam tej nocy. Oczywiście przerwał mi je sen., który jak zwykle ucina mi film przed wymyśleniem jakiegokolwiek rozwiązania.
Ciekawa jestem czy kuzyni Sussan mają ,,alkoholowe” towarzystwo, bo jeśli tak to będzie mi o wiele, wiele trudniej. Będzie próbowała się przypodobać i prawdopodobnie zdarzy się sta sytuacja co tutaj. Ech, ciężkie życie Anioła Stróża....
- Cieszę się, że mam przyjaciółkę – Sussan przyniosła herbatę. Patrzyła na mnie oczami pełnymi łez. Przeszedł mnie dreszcz. Patrzyla na mnie długo, a potem pojedyncza samotna łza spłynęła po policzku. Potem następne, a po chwili Sussan tuliła się do mnie jak pięcioletnia dziewczynka do swojej ukochanej lalki. Patrzyłam na nią, a serce mi się łamało. Mój człowiek był na skraju depresji. Tak, mój człowiek...
W życiu nie czułam się tak odpowiedzialna. Gładziłam Sussan po jej jedwabistych włosach szeptają, ze wszystko będzie dobrze, że zamieszkamy razem jej życie się odmieni na lepsze... Uspokoiła się po chwili, wyraźnie było jej głupio za to co zrobiła. Ta cholerna aura, która otacza anioły...
- Alex, przykro mi, że musiałaś mnie wysłuchiwać.. –stało się to melodramatyczne, więc szybko zmieniłam temat, gdyż nie lubię brazylijskich telenoweli. Zaczęłam mówić o wyjeździe, oczywiście, bo Sussan była tak tym podniecona, że szybko zapomniała o tym co się stało. Ale ja nie...
W drodze powrotnej, znowu moja ofiarą stał się kamyczek, który kopany wydawał głuchy dźwięk. Słońce spokojnie hulało na horyzoncie, samochody raz po raz przejeżdżały to tu, to tam. Miasto szykowało się na przyjęcie wieczoru, spokojnie bez pośpiechu. Tak i ja bez pośpiechu wlokłam się do mojego tymczasowego miejsca zamieszkania.
Gdy dotarłam do domu, gwiazdy już dawno kołysały się na granatowym niebie. Cessilia siedziała w kuchni, wyraźnie czekając na moje przybycie. Myślałam, że będzie zła, że szlajam się po ulicach, gdy nadchodzi wieczór. Jednak nie była. Podniosła wzrok znad talerza na którym królował ryż z jakimiś warzywami. Miałam wrażenie, że jej stalowe tęczówki prześwietlają mnie niczym promienie Rentgena. Usiadłam na drewnianym krześle, wzdychając ciężko.
- Niezła harówka, co? – zapytała z przekornym uśmiechem. Jakoś nie miałam ochoty odpowiadać na to pytanie. Było ono zakrapiane nutką ironii. Żeby nie wypadło niegrzecznie przytaknęłam głową. Ale Cessilia drążyła:
- To nie jest łatwa praca... Nie. Dobrze pamiętam mojego pierwszego podopiecznego – zamyśliła się ,a ja się zaciekawiłam – Miał na imię Larry miał 25 lat... byłam z nim do końca – upiła łyk herbaty – Megan, to potworne uczucie kiedy musisz go odprowadzić. Niby szczęśliwe, bo w końcu spocznie w niebie, ale... Tak trudno się rozdzielać, choć nie widział mnie na oczy.
Spojrzałam na nią spod szklanki bursztynowej herbaty. Cessilia mi się zwierza? Taka doświadczona? To było dość interesujące, choć dziwne słuchać o więzi łączącej Anioła Stróża z ziemianinem. Nawet nie wiem czy chciałam tego słuchać. W każdym razie Anielica, ciągle na mnie patrząc kontynuowała:
- Potem był staruszek o imieniu Andrew. Było z nim bardzo zabawnie, uwielbiam świeże truskawki – nawet mnie to zaciekawiło. Odgarnęłam włosy za ucho i położyłam się na skrzyżowanym rękach. Moje ciemne oczy utkwiłam nieruchomo w Cessili. I tak spędziłyśmy resztę wieczoru. Na wspomnieniach Cessili, na moich obawach – poczułam, że komuś o tym usze opowiedzieć, bo w końcu pęknę. I padło na niczego nie spodziewającą się Anielicę, z którą znałam się niecałe trzy dni. No, ale w końcu miała większe doświadczenie i pomyślałam, że może mi doradzić. Ale mi nie doradziła. Powiedziała tylko ,, Wszystko się ułoży, jeszcze zobaczysz” i pogłaskała mnie po dłoni.
Tego wieczoru nie musiałam się martwić i zasnęłam od razu, otoczona delikatnym fioletem.

Ponieważ do dnia wyjazdu nie działo się nic ciekawego, nie będę przytaczać treści rozmów.
Za to w sam dzień wyjazdu...
Sussan przyleciała po mnie o 5 nad ranem, spakowana, uśmiechnięta, podniecona. Była idealnie uczesana, ubrana nienagannie, nawet zrobiła sobie lekki makijaż. Aż się zdziwiłam, że moja obecność w Niemczech odmieniła jej pogląd na przeprowadzkę.
Wpakowała się do mojego pokoju, właśnie wtedy, gry malowałam sobie czarne kreski na powiekach. Odcięta od tej przyjemności w niebie, musiałam to sobie wynagrodzić. Sussan, usiadła na łóżku, tuląc do siebie torby. Torby miały chyba po dwieście kilo, a że były dwie, to na swoich kolankach Suss miala z 400 kilo. Hmm, taki prosty rachunek, a ja zaczęłam się bać, że Sussan dostanie przepukliny. Na szczęście nie dostała.
- Alex! Tak się cieszę! Gotowa? Spakowana? – krzyczała, schodząc na dół.
- Taak, oczywiście – zastanawiałam się czy nie byłoby prościej po prostu zrzucić tych toreb po schodach..
Jeszcze tylko pożegnanie z Cessilią, całus (taki niby matko-córkowy) i do samolociku (a co tam samolotem sobie polecą przyp. autorki)
Ledwo wsiadłam do samolotu, z wykończenia zaczęłam odpoczywać tzn. wiedziałam co się dzieje, ale byłam czujna tak jak na jawie. Jeszcze jedna przydatna umiejętność, której nauczono nas w Akademii. Sussan nie miała wyboru – rozmawiała z matką.
- Alex... jesteśmy na miejscu... – pani Hoyly lekko mnie szturchnęła.
Wyszliśmy na lotnisko,a po nas podjechało coś w rodzaju wypasionego wozu. Szczęka mi opadła, a Sussan się zarumieniła. Przez całą drogę do jej kuzynostwa wymieniałyśmy uśmiechy, a pani Hoyly wesoło zagadywała kierowcę.
W końcu stanęłyśmy przed apartamentem. Bo to nie był dom. To był apartament.

A w ogrodzie trzy postacie, wyraźnie na nas czekały. W tym dwie były chyba zniecierpliwione- śmiały się głośno, szturchając i popychając się. Domyśliłam się, że to kuzyni Sussan. Ich matka (jak się domyśliłam) stała spokojnie, była opanowana, aż do chwili gdy stanęłyśmy z nimi oko w oko. Teraz mogłam przyjrzeć się wszystkiemu bliżej. Matka Kaulitzów była wysoką, dość szczupłą kobietą. Cienkie blod włosy spływały płynnie po jej plecach, sprawiając wrażenie jakby przed chwilą wyszła z łazienki. Ubrana była w jakiś stylowy, beżowy, dość zachowawczy sweterek, na nogach czekoladowe spodnie, niewiarygodnie dobrze pasujące do reszty. Pasek podkreślał linię talii, a bransoletka brzęczała przyjaźnie na dłoni, która wyciągnęła się do mnie by przywitać i przedstawić się.
- Simone, bardzo mi miło cię widzieć – głos miała śpiewny i czysty. Ponieważ chłopacy byli ,,nieco” rozkojarzeni Simone ich trąciła, by zwrócili na nas uwagę. Dopiero gdy się uspokoili mogłam im się przyjrzeć.
Pierwszy miał dość dziwną fryzurę – miał z tyłu nastroszone, czarne strączki, a z przodu, na połowę prawej strony twarzy opadała długa grzywka. oczywiście fryzura musiała być utrwalona jakimiś chemicznymi środkami, ale mniejsza o to. Brązowe oczy spoglądały to na mnie to na Sussan. Brew była ozdobiona okrągłym kolczykiem. Rysy miał delikatne, był nawet przystojny.
A na widok drugiego serce mi zabiło. Bo on nie był normalny ( w pojęciu ludzkim).
Miał długie, blond dredy, które związał frotką, czy tam gumką, a na to jeszcze sympatyczna czapeczka. W wardze tkwił kolczyk, który teraz trochę odstawał, bo blondyn się uśmiechał. Ale te oczy... Niby identyczne jak u czarnego, ale tylko ja musiałam widzieć znaczącą różnicę.
Po prostu blondyn był Aniołem.
- Bill – głos czarnowłosego był trochę zachrypnięty, ale mimo to czułam przyjazne wibracje. Ach, te Anielskie zdolności.
Uścisk miał energiczny, choć był zaskoczony tą sytuacją.
- Alex... – odpowiedziałam.
Ledwo przyciągnęłam do siebie dłoń, już blondyn się do mnie nachylał.
- Tom – Jego dłoń była energiczna, uśmiechnął się do mnie.
Nagle poczułam, że ktoś wbija mi sztylet w głowę. Zimne przeszycie bólu, a po nim głos: ,,Pogadamy o tej zbieżności dzisiaj!” – nacisk padł na ostatnie słowo. Odruchowo pomyślałam ,, A kim ty do cholery jesteś, że wdzierasz się do mojego umysłu, jeszcze z krzykiem?!”.
,,Tym kim stoi przed Tobą”.
No i wszystko jasne. Będę miała kogoś do towarzystwa. Tom był aniołem.
- Alex – wyszeptałam, robiąc się mała pod spojrzeniem Toma. ,,A nie przypadkiem Megan?” Patrzył na nią srogo, choć jego usta wykrzywiał ironiczny uśmieszek.
- Wchodźcie, wchodźcie! – tymczasem pani Kaulitz zapraszała gestem do środka. Posłusznie podążyliśmy za nią. Sussan nachyliła się do mnie i cicho szepnęła:
- Alex, zaraz się zacznie – jej szept był tak przepełniony żałością, że dreszcz przebiegł mnie po plecach. Simone poszła do kuchni, razem z matką Hoyly, zapominając o grupie czterech nastolatków, w tym dwóch z poważnie wypchanymi torbami. Popatrzyliśmy po sobie żałośnie. Nagle Bill wyrwał mi torbę i mruknął do Toma:
- Chodź, przecież ktoś musi to dotachać... i pokoje dziewczynom pokazać – odwrócił się i zaczął zdobywać schody. Tom prychnął, szarpnął torbisze Sussan i wymruczał ,,Ta, kuzyneczka wróciła” i poszedł w ślady Billa.
Sussan wyglądała jakby się miała rozpłakać. Za wszelką cenę chciałam poprawić jej humor. Pociągnęłam ją za rękę i pobiegłam w stronę schodów. Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Suss, podstawa to udawać że nie jest źle – puściłam jej oczko. Sussan uśmiechnęła się dośc nieprzytomnie, ale poszła po schodach. Połączyłam z nią swoje myśli. Zalała mnie fala dźwięków, kolorów, myśli. Zaczęłam je powoli rozdzielać, starając się być skupiona, na drodze do pokoju, który wskazywał Bill. Do sąsiednich drzwi Tom upchnął torby Sussan.
- Będziecie mieszkać koło siebie – poinformował nas Tom – A tak nawiasem to kuzyneczko, mieszkamy naprzeciwko was... – popatrzył na mnie znacząco. Udałam, że mi to wszystko jedno. Wzruszyłam ramionami.
- Idę się rozpakować – stwierdziłam, chcąc zobaczyć na reakcję chłopaków, gdy będą sam na sam ze swoja kyzynką. Zamknęłam drzwi i wzmocniłam więź myślową. Usłyszałam wyraźnie, jakbym stała na korytarzu, głosy Toma, Billa i mojej zagubionej podoopiecznej.
- No, no, Suss. Niezły numer z tej twojej koleżanki…- Tom zażartował, ale Sussan wcale nie było do śmiechu.
- Jeśli jej cokolwiek...- urwała, bo Bill jej przerwał
- Sussan, spokojnie, minęło wiele lat, już w życiu nie podłożymy Ci dżdżownicy na poduszkę... – Bill chichotał, Sussan choć wspomnienie okazało się niezbyt miłe, rozluźniła się. Chyba odczuła, że te lata kiedy wszyscy mieli po 8 i 9 lat trzeba oddzielić grubą krechą. Według mnie to zbyt odkrywcze nie było... Przecież wszystko się zmieniło.
- Pewnie nie możecie odpędzić się od fanek? – Suss, choć rozluźniona, wyraźnie chciała sobie zadrwić. W jej głosie dźwięczał sarkazm.
Bill prychnął.
- Myślisz o tych debilkach? O tych które myślą, że... – zaczął nakręcać się Bill ku radości Sussan. Przerwała mu, śmiejąc się.
- Idę się rozpakować...
Przerwałam kontakt myślowy.
Dwie godziny potem obudziło mnie ,,włamanie się” do mojego umysłu. Rozpoznałam Toma.
,,Te! Może tak uprzejmiej, co?” powitałam go, niezbyt zadowolona. Wdzieranie się do Twojej głowy nie jest najprzyjemniejszą rzeczą w życiu anioła. Tom nawet nie poczuł zmieszania.
,,Mogę wejść?”
,,Jeśli do mojego umysłu, śmiem przypuszczać, że Ci się udało” – pozwoliłam sobie na bezczelność.
,,W takim razie idę” – Tom już chciał zerwać kontakt, ale mu przerwałam.
,,A jeśli jestem w bieliźnie?” – kurcze, odzywa się we mnie... kokieteria!
,,Nie jesteś!” – krzyknął dość rozbawiony, jakby uradowany. Skąd on wie?! No skąd?
,,A ty skąd wiesz?” – obruszyłam się.
,,Bo Cię obserwuje w tym momencie” – był szczery...
,,No, to wejdź jak masz potrzebę...”

Po chwili rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Uśmiechnęłam się w duchu i przewróciłam na bok na łóżku, by mieć wspomniane drzwi przed oczami. Przeciągnęłam go jeszcze chwilę i ryknęłam ,,Wlazł!!!” czekając na jego reakcję. Drzwi uchyliły się i do pokoju wparował Tom. Usiadł na łóżku obok mnie. Chciał rozpocząć rozmowę, jednak jeszcze się trochę powiercił, aż w końcu powiedział, a raczej wycisnął, ze swoich napiętych strun głosowych:
- Jesteś aniołem – no, nie.. Bystrością nie zabłysnął. Potraktowałam go ze zrozumieniem.
- Tak, jestem. Opiekuję się Sussan – jakby na własne słowa sobie przypomniałam po co tu jestem i połączyłam z nią swój umył. Testowała płyty i wieżę.
- No, to trochę bigosu się porobiło, bo nigdy nie spotkałem anioła w postaci materialnej. Nigdy, kiedy opiekowałem się moim rzekomym bliźniakiem – uściślił. Zszokowałam się. On nigdy nie spotkał anioła w postaci ludzkiej?! Tak ich mało?!
- Bliźniakiem? – to było również zaskoczenie.
- Jednojajowym – Tom podrapał się po brodzie, mierząc mnie spojrzeniem. No tak, to by wyjaśniało, czemu podczas rozmowy z Tomem, za cholerę nie mogłam ,,znaleźć” w jego umyśle wzmianki o jego prawdziwym imieniu. Nie mógł go wybrać, przed podróżą na ziemię, ani tez na niej. Niebo zostawiło wybór matce.
- Twoja pierwsza misja? – Tom posłał pocieszające spojrzenie.
- Aż tak widać? – zaśmiałam się. Nawet przyjemnie mi się z nim rozmawiało, widać, że umiał słuchać. Wcale nie traktował mnie z wyższością – tak jak większość aniołów w niebie, które właśnie biegały do Punktu Pracy. Ale on nie.
- Widać – potwierdził uśmiechając się lekko. – A jeszcze bardziej widać, jak Bill wariuje... –
- No, tak Sussan też jest nieco podniecona przyjazdem... – gadaliśmy tak jeszcze chwilę, aż w końcu tom klepnął mnie w kolano i powiedział tym swoim spokojnym głosem ,,Do kolacji”
Prawie całkowicie połączyłam się z Sussan chłonąc jej uczucia, przeżycia myśli. Dziewczyna była nieco oszołomiona, wręcz zdziwiona, że tacy sławni kuzyni, nie robią wokół siebie szumu, nie zadręczają piosenkami czy czymkolwiek... Ale jednak Suss czuła ulgę. Cudowną ulgę, nie musiała się bać, że będzie musiała mi tłumaczyć, że to że tamto...
Słuchanie muzyki uspokajało jej dzikie myśli, oderwało ją od świata. Zaczęłam słuchać tego czego ona słucha, bezpośrednio z jej głowy. Już prawie zasnęłam, bez zmysłów, ale do pokoju wpadł Bill z uśmiechem i dość potarganą fryzurą. Uśmiechnął się do mnie i krzyknął:
- Kolacja! – gdy zobaczył moja minę zbitego psa dokończył - ...oczywiście, jeśli masz ochotę.
Żeby nie robić pani Kaulitz przykrości, zeszłam z nim na dół. Sussan spała, więc Bill jej nie budził.
Bill poprowadził mnie do kuchni. Od razu mi się spodobała, jej nowoczesność wywołała u mnie uśmiech. Czerwone szafki połyskiwały metalicznym blaskiem, pozostałe sprzęty były srebrne. Na lodówce stała czarna doniczka z eleganckim, kwiatem, który wyraźnie się przystosował do wyglądy kuchni. Miał proste, długie liście, które komponowały się idealnie.
Przy stole siedziała już pani Kaulitz w fartuszku, który wywołał u mnie atak śmiechu. Zdusiłam go, niezbyt dobrym sposobem – udałam, że kaszlę. Simone wskazała na talerz z jakaś dziwną potrawką z kurczaka. Uśmiechnęła się mówiąc ,,Częstuj się”. Usiadłam, a gdy nakładałam sobie ów potrawę, po schodach zbiegł roześmiany Tom. Rzucił krótkie przywitanie i zasiadł do stołu koloru stali.
- Gdzie pani Hoyly? –zaciekawiło mnie, czemu przy wspólnej kolacji nieobecna jest matka mojego człowieka.
- Poszła coś załatwić – powiedziała wymijająco matka bliźniaków. Wyczułam z jej aury, że nie była dziś skora do rozmowy. Zostawiłam ją w spokoju, gadając z bliźniakami o ich mieście. Bill wysunął propozycję przejścia się po knajpkach. Puścił oczko.
- Zapytam się Sussan. Bez niej nie idę – posłałam uśmiech nie mający nic wspólnego z Akademią.
Za to w pokoju, w środku nocy biłam się z myślami. Nie powinnam się zgadzać – Suss na pewno będzie chciała się troszkę rozerwać, a mi jakoś nie uśmiechało się co chwilę mówić do podopiecznej – tego nie pij, nie pal...
Po raz 3 w mojej głowie zjawił się Tom.
,,Alex wyluzuj trochę”
,,Tom z łaski swojej, możesz mnie nie nawiedzać i nie szperać w moich myślach? Przynajmniej tak nagle, bo to boli. I zamknij tego Playboya” – zadrwiłam złośliwie. Tomuś trochę się obruszył
,,Nic Ci do tego co oglądam”
,,Nie? W takim razie już łączę się z niebem, aniołku...”
,,Alex! Wyluzuj trochę to Ci powiem co się właśnie śni Billowi”
Chociaż byłam cholernie ciekawa co mu się śni, zagryzłam wargi. Tak NIE można.
,,Idę spać” – oznajmiłam i rozerwałam rozmowę. Podłączyłam się pod myśli Sussa. Jej nic się nie śniło.
Tarmosząc w rękach kołdrę, zasnęłam.


Przetarłam oczy, nasłuchując, co wywołało u mnie przebudzenie się. Zlokalizowałam szaleńczy ryk Toma:
- POOOBUUUDKAAAAAA!!! – Sussan z którą byłam połączona, otworzyła oczy z niemniejszym zaskoczeniem. Tyle, że ona miała tyle tupetu by wyjść i ryknąć na niczego nie spodziewającego się Toma:
- CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ? ZOSTAW NAS WSZYSTKICH W SPOKOJU! – wyczułam u niej rozchodzące się poczucie satysfakcji. Widocznie zostawiła starszego z Kaulitzów w stanie osłupienia. Trzasnęła drzwiami, nakryła się czymś ciepłym(podejrzewam, że to był koc) i zasnęła. Tyle tylko, że po tej głośnej wymianie racji ja na pewno nie zasnę.
Zsunęłam się z ciepłego wyrka, ubrałam pierwsze, lepsze ciuchy z szafy, umalowałam się żeby jako-tako wyglądać i zeszłam na dół. W kuchni już przy stole, wciągając naleśniku wielkości dywanów, siedzieli chłopacy. Ich twarze wyrażały błogie zadowolenie. Zasiadłam naprzeciwko nich i próbowałam znaleźć naleśnika, który odpowiadałby mojemu zapotrzebowaniu. Tymczasem Bill ,,przypadkowo” upuścił na mój talerzyk takiego samego meganaleśnika jakiego szamał. Spojrzałam na niego krytycznie.
- Bill, dziewczyna się tym zapcha – Tom wyczuwając moje myśli uśmiechnął się szelmowsko do brata.
- Trzeba ja trochę odżywić
- Sam się poodżywiaj wyglądasz jak anorektyk! – roześmiałam się. Zlustrowałam jego całe ciało, od stóp, do głowy i z powrotem. Hmm...
Bill zrobił naburmuszona minę. Podźwignęłam się na łokciu, przez cały stół i złapałam za policzek, wytarmosiłam jak to robią stare ciocie <lol, przyp. Autorki>. Odsunął się, a ja i Tom wybuchnęliśmy śmiechem. Zrobiłam ,,psie oczy”
- Billuś, nie mogłam się oprzeć... – w chwile potem, trochę delikatniej niż za pierwszym razem Tom zawitał w moim umyśle.
,,Już Billuś? Nie możecie się najpierw lepiej poznać?”
,,Tom, ja jestem aniołem, nie mogę się wiązać z ludźmi... Niebo tego nie zatwierdza... A ” – gdy wysłałam ten sygnał do blondyna i spojrzałam oczy młodszemu, zakłuło mnie. Po lewej stronie klatki piersiowej. Niee...
Tom tylko rzucił mi przekorny uśmiech i delikatnie się wycofał. A Bill już zatarł ręce.
- To jak? Idziesz po Sussan?
- Z samego rana? Dopiero ósma – kontrolnie spojrzałam na zegarek. – No ósma zero siedem. To trochę za wcześnie, co? – uśmiechnęłam się. Bill poprawił sobie grzywkę i z niemałym zakłopotaniem wyjąknął.
- No, po mieście oprowadzić... – Wbił swoje oczy w podłogę.
- W takim razie ok., tylko zwlokę ją z łóżka – już byłam u góry i opierałam się o ścianę. Dyszałam ciężko jak po maratońskim biegu. Próbowałam uspokoić skołotane nerwy. Tom próbuje mnie wytrącić z równowagi. Taak. ,,Weź się w garść, jesteś aniołem, poradzisz sobie” – ten głos w mojej głowie nie był zbyt przekonujący. Ba, on niczego logicznego, ani racjonalnego nie sugerował. Raz, dwa, trzy spokojne oddechy. Parę kroków, a przed oczami już mam drzwi pokoju Sussan. Znowu: Raz, dwa, trzy, uf. Klamka ustąpiła lekko, zakradłam się do pokoju Suss. Podeszłam do jej łóżka, uśmiechnęłam się do siebie. Młoda panna Hoyly wyglądała pięknie kiedy spała. Rozsypane wokół jej twarzy, włosy, omiatały jej delikatne rysy, niczym jedwabny welon. Przysiadłam obok niej. Miałam ochotę ją po tych włosach pogłaskać, ale oparłam się temu ,,pragnieniu”. Za to trąciłam ją delikatnie w ramie i wyszeptałam :
- Sussan... Jeśli chcesz, to wstawaj, szybciutko, bo idę z chłopakami na miasto. No wiesz, orientacja w terenie – Moja podopieczna nie była zadowolona, lecz mimo to wstała, przeciągnęła się i wymusiła uśmiech.
- Ok., daj mi chwilkę – podeszła do szafki i zaczęła ja przekopywać, co miało jej pomóc w doborze odpowiednich ciuchów. Wyszłam, nie chcąc jej przeszkadzać. Poszłam do pokoju, włączyłam mikrofonik i słuchaweczkę.
- Alex.. oh, nie to znaczy Megan... podoopieczna Sussan Hoyly... Tak. W mnie wszystko gra, w porządku – chwilę potem zamiast standardowego chłodnego głosu jakiejś kobiety usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki, Leyly.
- Megan?! Jesteś tam?! To ja, Leyla! Przed chwilą wróciłam, wiesz, jak tu wrócisz, to ci wszystko opowiem!
- Ale o co chodzi? – zaciekawiłam się. Tak dawno nie słyszałam głosu przyjaciółki, że pojedyńcza, samotna łezka leniwie potoczyła się po policzku.
- Meg? Ja chodzę z Gregiem! – wykrzyknęła wesoło. A ja poczułam, że mnie ścina z nóg. Hmm... Co tu powiedzieć?
- Naprawdę? To cudownie! – próbowałąm by mój głos zabrzmiał szczerze i wesoło. Robiłam to z trudem. Leyla od dawna czuła miętę do tego wysokiego anioła, ale to oznaczało, że jakaś cząstka jej należy do Grega... I ja już nie będę na pierwszym miejscu.
Nie wiem, czemu to tak bolało. Ale może nie tyle co bolało, ale było przykrym policzkiem w twarz.
- Meeg? Ja już lecę, bo jakaś skrzydlata ochrona leci. Pozdrów okoliczne anioły! – rozłączyła się. A ja upadłam na łóżko, nie zważając na skrzypiące prostesty, tego mebla. I chyba bym tak siedziała, do końca świata, chyba, że niebo by sobie przypomniało o Megan, która wrosła w łóżko, gdzieś tam, w Niemczech. Na szczęście, przypominając mi, że jakiś świat istnieje, wpadła Sussan, uwieszając się na klamce. Była w o wiele lepszym humorze niż przed dwudziestoma minutami.
- Gotowa? – roześmiała się serdecznie.
W odpowiedzi kiwnęłam głową. Na dole czekali już chłopacy.
- no to w drogę – powiedział Tom otwierając drzwi. Wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę.
------------------------------
Trzy godziny później, chłopacy uginali się od naszych toreb – pełnych ciuchów. Ich miny wyrażały niezadowolenie, ale trochę się dali ułaskawić, gdy skierowaliśmy się do ich domu. My rozszczebiotane, roześmiane – zapomniałam o Gregu, a raczej pogodziłam się z tym, że Leyla jest szczęśliwa. Nawet zaczęłam kombinować, w co ubiorę się na ślub...
Bo śluby u aniołów są szybciej ,,podejmowane” niż te ziemskie. Po prostu, zawsze dochowujemy wierności, a jak kogoś spotkamy to wiemy, że to na zawsze, na całe życie, zwiąże nas nić małżeństwa. O wiele prostsze nic na ziemi.
W czasie gdy tak myślałam, bliźniacy głośno odrzucali puby i bary, niekiedy do tej wymiany poglądów nieśmiało wtrącała się Sussan.
- Może do Fire Club? – rzucił propozycję blondyn. – Bill, pamiętasz, całkiem przymilny bar... – spojrzał na brata.
- Myślę, że lepszy już byłby Small Butterfly – przynajmniej coś lepszego dla dziewczyn – Bill czekał na reakcje brata, ale ten tylko mruknął ,,ok”. Sussan wyglądała na wniebowziętą, a ja szłam i szukałam kamyczka do pokopania. Jest.
Stuk, stuk, stuk po chodniku. Stuk, stuk, stuk. Tak szybko jak on się toczył, w głowie galopowały mi myśli. Może odmówić pójścia? Wtedy Sussan by została, bo jak tu zostawić przyjaciółkę.. Wymówka była łatwa – bolesny okres, ból głowy. Sprawę miałam niby ,,ułatwioną” – ale robić takie świństwo? Może to i lepiej żeby poszła? Może tak odreaguje stres i napięcie? Może nareszcie od wielu dni zapomni o przeszłości i odkreśli ją grubą kreską?
- Alex! – poczułam jakiś mocny uścisk na ramieniu – Alex, gdzie Ty idziesz, skręcamy! Już jesteśmy w domu – czarnowłosy usmiechnął się, patrząc brązowymi oczami. Z niechęcią przyznałam, że ma wokół siebie aurę pełną rozbawienia i czułości. Czułości? Miałam taka ochotę wedrzeć mu się do myśli...
Przecież to tylko sekunda. Nie, nie mogę. Nie mam prawa mu się wdzierać do myśli.
Na chwilę.
Nie, co sobie pomyśli Tom... Ale Tom już widocznie pomyślał, bo uśmiechał się zawadiacko pod nosem. Co mi zaszkodzi?
MEGAN! Opanuj się.
- Ahh, zamyśliłam się przepraszam – wymamrotałam pod nosem i już szłam przez ich idealnie przystrzyżony trawnik. Opanowałam się. Uff..
Tom wbiegł do kuchni i rzucił się na lodówkę. Brat mu zawtórował i teraz głośno się namyślali jaką pizze odgrzać –z pieczarkami czy bez. Po drobnych przepychankach uzgodnili, że jeden je taką, drugi taką.
Widząc naciskające spojrzenie Suss, że tak nie powinni się zachowywać Tom zapytał z policzkami wydętymi od ilości jedzenie znajdujących się w nich:
- Chcese trokę? – Sussan prychnęła z poirytowania.
- Nie, dzięki, nie mam zamiaru opychać się jak nieboskie stworzenie .
- Kuzyneczko, nie denerwuj się – Tom przełknął, a jego gardło przez chwile wydęło się jak balon – My po prostu jesteśmy głodni, po tym szaleńczym maratonie.
- Te parę sklepów? – wtrąciłam się.
-Taa, te parę sklepów może całkiem mnie wyczerpać, więc muszę odnowić zapasy energii – Bill gryzł już kolejny kawał ciasta z szynka, serem i oliwkami.
Sussan rzuciła im jeszcze jedno spojrzenie i pociągnęła mnie za rękę.
- Alex, chodź na górę – już byłyśmy na schodach, a za chwilę z niebieskim pokoiku ciemnowłosego chudzielca, którym się zajmowałam.
- Suss, co Ci, przecież oni nic nie zrobili – próbowałam ich w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. Ta do której było skierowane pytanie tylko się zaśmiała, opierając smukłe ręce na biodrach.
- Ja mam na nich uczulenie – stwierdziła i włączyła muzykę. – A teraz pomożesz mi cos wybrać do tego Small Butterfly’a. – zaczęła wywalać z szafki i reklamówek cały swój odzieżowy dobytek. Po godzinach zażartych dyskusji, złośliwych komentarzy i niepohamowanych chichotów wybrałyśmy czarną, skórzaną, kompletnie nieprzyzwoitą spódniczkę i cytrynowy top z jakimś angielskim napisem. Po tym, ja poszłam do siebie, by wyjąć z szafki odruchowo fioletową bluzkę i czarne spodnie. Zajęło mi to godzinę i czterdzieści pięć minut mniej niż Sussan. Po wyborze znowu się zamyśliłam na czas bliżej mi nieokreślony, aż do pokoju wbiegła podniecona Sussan, całkowicie przebrana i z uśmiechem od ucha do ucha. Nie mogę już się wymigać bolesnym okresem, którego i tak nie mam. Stoję w holu, na dole, a chłopacy wychodzą po nas.
Za późno.
Tom zagwizdał cicho.
- Patrz, nasza kuzynka jest całkiem, całkiem... – szturchnął brata, a ten tylko uśmiechnął się pod nosem.

Stanęliśmy przed Small Butterfly. Budynek był dość brylasty, niebieskie ściany i oczywiście wielki, świecący na kilometr szyld z nazwą baru. Zaczerpnęłam powietrza w płuca i weszłam za Sussan. W barze było duszno – unosiła się mocna woń papierosów, mieszająca się z intensywnym zapachem piwa. Muzyka była niezwykle głośna i drażniąca. Próbując opanować obrzydzenie, uśmiechnęłam się do wniebowziętej Sussan. Poklepała mnie po plecach i zaciągnęła w stronę baru. Zaprzeczyłam energicznym ruchem głowy, pokazując jej na migi, że idę na parkiet. Po jaką cholerę nie miałam pojęcia, przecież nienawidzę dudniącej muzyki, a tym bardziej w tańcu czułam się jak na torturach. Z braku laku postanowiłam skryć się w łazience.
Tam nie było lepiej – jakieś kompletnie narąbane dziewczyny poprawiały makijaż. Spojrzały na mnie z lekceważeniem i pogrążyły się w rozmowie, której nie miałam chęci słuchać. Zamknęłam się w kabinie usiadłam na klozecie, podłączyłam się do Sussan i pozostało mi tylko wdychanie papierosowego dymu, który był po prostu wszędzie.
Pięć minut, dziesięć, pół godziny godzina...
Dwie godziny.
Idę do baru, napiję się czegoś i może uda mi się Sussan zaciągnąć do domu – ale podejrzewałam, że to nie ma większego sensu, bo ona właśnie flirtowała z jakimś barmanem i jakoś nie czuła ochoty do wyjścia. Gdy o tym pomyślałam prychnęłam z niezadowolenia. Zostawiłam za sobą toaletę i wmieszałam się w podpity tłum. Co chwilę ktoś mnie potrącał, z trudem dopchałam się do baru, gdzie siedziała Suss. Zajęłam miejsce obok, opierając nieelegancko łokcie na blacie. Ciemnowłosa spojrzała na mnie z nieprzytomnym uśmiechem. ,,Zalana” – przeleciało mi przez myśl, niby to złośliwie, ale w rzeczywistości było to suche stwierdzenie faktu.
Zamówiłam martini, by zająć czymś barmana a sama zwróciłam się do Sussan:
- Sussan... nie miałabyś ochoty wyjść? – ta spojrzała na mnie wielkimi oczami. Już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. W głowie mi zaszumiało, w ustach poczułam gorzki smak. Barman szarmanckim ruchem postawił przede mną kieliszek i ukrył czysto erotyczno-maniakalny wzrok w mojej podopiecznej. Udawał, że tego nie widzę. Sączyłam drinka w samotności, przynajmniej uczuciowej gdy podłączyłam się pod Toma.
,,Tom?” – zaczęłam przymilnie, starając się, by wysłuchał mnie do końca.
,,Co?” – zapytał dość nieuprzejmie; nie przejęłam się tym i nadal kontynuowałam
,,Tom... Słuchaj, zaopiekowałbyś się Sussan? Jest mi niedobrze...” – wzięłam go na litość. Biedna, biedna Megan, jest jej naprawdę niedobrze.
,,Okej” – przyjął to bez większego sprzeciwu. ,,Idziesz do domu, czy...” – nie dokończył, przerwałam mu.
,,Tak, prosto do domu” – jednym haustem wlałam zimne martini do gardła i wyszłam na zewnątrz.
Wiatr trochę otrzeźwił mi twarz, dopiero teraz mogłam odetchnąć pełna piersią, nie krztusząc się przy tym. Energicznym krokiem przemierzałam ulice, nie patrząc przez siebie – miałam szczęście, że nie trafiłam na żadną przeszkodę. Nogi poniosły mnie same, aż do domu Kaulitzów. Tam rozebrałam się, wskoczyłam w ręcznik i wzięłam długi, lodowaty prysznic. Ubrana w sam ręcznik przyglądałam się sobie w lustrze. Z każdej strony.
Zbyt chuda, łopatki sterczały mi z pleców, wyprostowałam się. Trochę lepiej, ale to jeszcze bardziej podkreśla moją chudość...
Nagle do łazienki wpadł Bill. Już chciał wyskoczyć jak oparzony, ale gdy zobaczył, że jestem w ręczniku podbiegł do mnie, chwycił za ramię. Przestraszyłam się, że jest pijany. Ale nie był.
Pogładził palcem moje plecy. I odezwał się, dziwnie schrypniętym głosem
- Alex... Kto ci to zrobił? – Nie wiedziałam o co mu chodzi, patrzyłam wprost na niego, aż nagle domyśliłam się.
Na plecach miałam dwie, podłużne blizny w tym miejscy gdzie wyrastały skrzydła. Łzy napłynęły mi do oczu.
Kolejna różnica, kolejna różnica...
Usiadłam na brzegu wanny, zalewając się niechcianymi łzami. Bill patrzył na mnie, nie bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić. Usiadł koło mnie, objął ramieniem, nie zważając na moje mokre ciało. Przytuliłam się do niego, nie zważając na nic.
Nie wiedział co zrobić. Nawet nie zastanowiłam się, że musi mu być strasznie głupio, ba wręcz nieprzyjemnie. Po dłuższym czasie, wziął moją twarz w swoje drżące ręce. Zajęta szlochaniem nawet nie mogłam zauważyć, że jest w niebezpiecznej odległości. Był niepewny, ale chyba uznał, że to najlepszy sposób pocieszenie mnie.
Jego ciepły język zaczął delikatnie pieścić mój. Byłam w szoku, ale on nie poddawał się. Delikatnie zaczął go głaskać swoim kolczykiem, nie bacząc, że mój stał jak kołek Zamknęłam oczy, poddając się delikatnym pieszczotom, zapomniałam o wszystkim przede mną tylko ta chwila, ta chwila... Dreszcze, fale gorąca, przeszywały całe moje ciało poddając je impulsom, które kazały brać więcej i więcej...
Po chwili oprzytomniałam, oderwałam się, patrząc mu głęboko w oczy. Bill wydawał się dość zmieszany, drżał, chociaż do ja byłam po zimnym prysznicu i w samym ręczniku. Wybiegłam z łazienki, rozpaczliwie szukając sposobu by Tom nie zajrzał w jego myśli, walcząc z przyjemnymi dreszczami. To nie powinno się stać. Nie teraz. Nie z nim. Nie.
Zakopałam się głęboko w kołdrze mając dziecięce przeświadczenie, że jeśli okryję się nią dostatecznie grubo, to cały incydent zniknie, jak ziarnko maku w makowcu, niknie głęboko w cieście, nie pozostawiając śladu.
Mama, przytul mnie, powiedz, że nic się nie stało, że będzie zawsze dobrze, że nie zostawisz mnie już nigdy, że...
Łzy zaczęły skapywać na kołdrę, a ja walczyłam sama z sobą z uczuciami, z emocjami, wiedząc, że z góry nie mam szans, że nie ucieknę, nie dam rady...
Sen zamknął mi powieki, uspokoił delikatnym szelestem marzeń sennych.

Przez następne miesiące, nie opuszczałam Sussan ani cieleśnie, ani umysłowo. Byłam jej cieniem, tak jak powinnam.
A raczej nie powinnam, bo zupełnie nie szanowałam jej intymności umysłowej. Śledziłam jej każde spotkanie z barmanem, siedząc spokojnie w pokoju i pisząc pamiętnik. O tym jak bardzo pragnęłabym się znaleźć w sytuacji Suss. Gdzie za wszystko, za każdy czyn odpowiadają anioły, które prowadzą te niedołężne, ślepe i głuche istoty. Często pisałam wiersze, nazywane ,,myślami aniołów”.
Bałam się spotykać z bliźniakami. Zwłaszcza z Tomem, ale było nie nieuniknione.
Ale on tylko rzucał mi spojrzenia pełne zrozumienia i wiele razy okazywał chęć rozmowy. Odrzucałam każdą. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy zwłaszcza, że.. Że mógł widzieć rzeczy, które były przeznaczone tylko dla Billa...
Najzwyczajniej w świecie było mi wstyd.
Kiedy o tym pomyślałam, jakby gorzka żółć zalewała mi język, a wnętrzności skręcały się powodując ból. Wstyd, poczucie wstydu napełniało mnie cała gdy tylko spoglądałam na jego twarz, wcale nie wypełnioną politowaniem, czy potępieniem, ale... współczuciem.
Podeszłam do półki i zaczęłam gładzić książki po ich grzbietach. Niektóre były stare, ich faktura była pomarszczona, szeleściły pod moimi palcami. Inne kompletnie nowe, nie były zaszczycone takim szacunkiem z mojej strony. Były świeże, nie wykorzystane...
Nagle natrafiłam na małą, zielonkawą książeczkę. Wyjęłam ją, otworzyłam mniej więcej na środku i powąchałam.
Była niewątpliwie stara, lekko żółte kartki wydawały przyjemny dla ucha szelest.
Spojrzałam na stronę tytułową. Przesadzone, ozdobne złote litery układały się we wdzięczny napis ,,Wiersze”.
Pogładziłam okładkę i położyłam na poduszkę tę sfatygowaną książeczkę, przysięgając sobie, że jeszcze dzisiaj, przed snem do niej zajrzę.
Zeszłam na dół, wiedząc, że Sussan rozpromieniona wróciła ze spotkania z barmanem. Przybrałam minę rozchichotanej pensjonarki i ze sztucznymi rumieńcami zapytałam:
- Opowiadaj, jak było?! – faktycznie znudziło mi się pytanie o to co dobrze sama odczuwałam i widziałam. Sussan zaczęła opowiadać, dodając przesadne określenia, jaki to on


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dancing with Dreams
Gość






PostWysłany: Pią 21:48, 24 Lut 2006 Temat postu:

Oh Boziu, nie przeczytałam jeszce do końca, bo to taaaakie długie a muszę leciec, ale przeczytam jutro... Te pisałam opo o aniołku...
Powrót do góry
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 22:43, 24 Lut 2006 Temat postu:

Troszkę przeszkadzają mi kolokwializmy.

Mimo to jestem skłonna uwierzyć w Anioły.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dancing with Dreams
Gość






PostWysłany: Pią 23:06, 24 Lut 2006 Temat postu:

Fajnie jest... ale następnym razem daj troszkę krótszy odcinek co ty na to? Bo jakoś okropnie długo się to czyta...
Powrót do góry
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 14:58, 25 Lut 2006 Temat postu:

yyy... no rzeczywiście dużo tego wyszło Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dancing with Dreams
Gość






PostWysłany: Sob 15:08, 25 Lut 2006 Temat postu:

Ja tak kiedyś dałam na bloga, bo mi się w Wordzie mało wydawało Razz I teraz daje góra dwie strony z Worda Razz
Powrót do góry
Tess
Administrator



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Nowa Sól

PostWysłany: Sob 17:16, 25 Lut 2006 Temat postu:


Kompletnie mnie zatkało. Pomysłowością. Opisem. Charakterem. Twórczością. Talentem.
Szepcząca, to jest coś... Niesamowitego. Niepowtarzalnego. Niespotykanego.
Pomysł orygnalny - jeszcze nigdy się nie spotkałam pomieszania Aniołów i TH. Jednak mam peewne pytanie... Aby zostać Aniołem, trzeba umrzeć, prawda? Więc jak umarł Tom? I czy Megan będzie musiała trwać przez wszystkie lata życia Sussan? Aż odprowadzi ją do końca? I jeśli Bill umrze, to będzie mógł związać isę z Megan? Ach tyle pytań...
Jesteś zaskakująca, Szepcząca Zimnymi Słowami...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 17:35, 25 Lut 2006 Temat postu:

Tess! Ale mnie zasypałaś...
Na pierwsze mogę odpowiedzieć : Trzeba umrzeć, na trzecie: Nie, Aniołki moga się zmieniać.
Na resztę... Niestety nie mogę dać odpowiedzi, gdyż nie chce psuć frajdy Very Happy. I dziękuję, że przeczytaliście i że się podoba :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dancing with Dreams
Gość






PostWysłany: Sob 20:31, 25 Lut 2006 Temat postu:

Podoba się to mało powiedziane... Jest cudne... Tylko strasznie długie... Uhh... Ale czytała się super poprostu Wink
Powrót do góry
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Nie 9:22, 26 Lut 2006 Temat postu:

Niestety nie mam teraz czasu przeczytać Sad. Ale domyślam się, że jest super! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 14:56, 26 Lut 2006 Temat postu:

To szukaj czasu, bo warto Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Czw 19:18, 02 Mar 2006 Temat postu:

Dziekuję Tess :*
A to jest częśc która wcięło.

- Opowiadaj, jak było?! – faktycznie znudziło mi się pytanie o to co dobrze sama odczuwałam i widziałam. Sussan zaczęła opowiadać, dodając przesadne określenia, jaki to on jest romantyczny i w ogóle...
A ja musiałam tego słuchać. Na dodatek z uśmiechem. I trzeba było udawać zaangażowaną w tę rozmowę, ba śmiać się z jej ,,niewinnych żarcików”. Wiem, jestem wyjątkowo wredna, ale naprawdę irytowało mnie to szczeniackie zauroczenie, kiedy wszystko jest kolorowe, pachnące i słodziutkie.
Niby tak sądziłam, ale... Chciałam taka być.
Chciałam aby nade mną czuwał anioł i chciałam wierzyć, że ma skrzydła utkane z tęczowych włókien... i białą suknię i wielki medalik z sercem, który zawsze nosi na szyi.
- Wiesz, na jutro też się umówiłam... – przyznała cicho. Świetnie – pomyślałam – Jeszcze jeden dzień sama, bez celu zostaje mi albo włóczenie się po osiedlu, albo zabarykadowanie się w pokoju.
- Ok., mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić! – powiedziałam bez większego entuzjazmu. Skierowałam się do łazienki, by wziąć to co zwykle mnie odstresowywało - kąpiel. Niestety i w tym czasie ktoś musiał mi przerwać.
,,Megan! Odezwij się! Musimy porozmawiać! Nie możesz się wiecznie ukrywać!” – seria krzyków zagościła w głowie, tak niespodziewanie, że cała buteleczka z olejkiem sandałowym wpadła mi do wanny. Próbując go zignorować (Toma, nie olejek), weszłam do ciepłej wody i odetchnęłam, pozwalając myślom oddryfować, gdzieś daleko...
,,Nie udawaj, że nie słyszysz! Słyszysz bardzo dobrze! Za piętnaście minut widzę Cie u siebie. Jasne?!” – cicho nucąc zaczęłam wcierać w skórę jakiś przyjemnie pachnący balsam.
,,JASNE?!!!”
,,Dobra w porządku!” – odpowiedziałam mu pełnym zrezygnowania i rozpaczy głosem. Ten tylko mruknął zadowolony i ,,odłączył” się. Oparłam ramiona o umywalkę. Jak ja spojrzę mu w oczy?...

Piętnaście minut później
Moje knykcie uderzając o drzwi pokoju Toma wydały pusty dźwięk. Właściciel pokoju mruknął niezbyt uprzejmie, że można wejść. Ignorując niezbyt cenzuralne plakaty, usiadłam koło Toma, który na mój widok uśmiechnął się. Z satysfakcją.
- Czego chcesz? – zapytałam sucho, miętosząc rękaw mojego swetra z owczej wełny.
- Może trochę uprzejmiej, co? Trochę kultury – już otwierałam usta, ale on ciągnął dalej – Nie możesz się ciągle ukrywać, albo wychodzić na cały dzień. Wygląda to nienaturalnie – spojrzał na swoje paznokcie.
- A co?! Mam paradować przed nosem Billa?! – wściekłam się. Nie dość, że prawie siłą zmusił mnie do przyjścia tutaj, to będzie mnie pouczał. Niedoczekanie.
- Hmm... Widzisz, ja jakoś ułożyłem sobie życie. Uważają mnie za kobieciarza, a ja po prostu muszę się maskować – wyjaśnił spokojnie. Krew się we mnie zagotowała. Jak on śmie!
- Ale ja tak nie chcę! Nie potrafię! Coo, myślisz, że ja tak chcę?! Nie, nie, nie! – No pieknie. Wybuchłam i teraz uważa mnie za jakaś wariatkę, co gorsza, może kretynkę, która nie ma się na czym wyżyć... Aż mnie w dołku ścisnęło. Z poczucia niesmaku, niesprawiedliwości... Z tego, że Bill tak na mnie patrzy... Z tego co ja bym chciała zrobić. Po prostu czułam, że się popłaczę.
- Uspokój się. Pojutrze wyjeżdżamy na małe wakacje... Odstresujesz się nareszcie, bo chodzisz jak bomba atomowa... Ty, ja z Billem i Sussan... – uśmiechnął się. Bezczelnie.
Wyszłam trzaskając drzwiami.
Z tym słodkim uśmiechem mną manipuluje... Manipuluje tym całym domem... A ja, ofiara, nie umiem sobie z nim poradzić.
Rzuciłam się na łóżko przypominając sobie o książeczce z oliwkową okładką. Wyjęłam ja spod poduszki i otworzyłam na chybił-trafił.
Zaczęłam czytać. Po jakimś czasie uspokoiłam się zupełnie i zasnęłam.

Pakowałam ciuchy, gdy bez pukania do pokoju wszedł Bill. Westchnęłam cicho. Nie musiałam się oglądać, wyczułam to. Nie odwracając się wrzuciłam parę bluzek. Podszedł, szurając butami. Usiadł na łóżku, obok torby podróżnej, do której wkładałam jeansy.
- Alex – zaczął cicho. Podeszłam do szafy i zaczęłam wyjmować bluzy. Nie chciałam patrzeć mu w oczy.
- Alex... – powtórzył, tym razem głośniej. Zaśmiałam się w duchu ,, Nawet nie wiesz jak mam na imię...”
- Czemu mnie unikasz? – wydusił z siebie. Spojrzałam na niego. Wyglądał jakby wypowiedzenie tych słów było męczące ponad jego siły.
- Bill, wszystko było pomyłką, ta sytuacja w łazience, ten dotyk, oddech na mojej szyi... – zaskoczyłam się własnymi słowami.
- Uważasz to za pomyłkę? – spojrzał mi w oczy i wstał. podszedł, prawie bezszelestnie. Był tak blisko, za blisko. Zamknęłam oczy, by się nie rozpłakać na wspomnienie tego incydentu. Zamknęłam je również, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy pełne troski...
- A czym to było? – zapytałam odsuwając się. – Czym to było? – powtórzyłam ponownie. Spojrzałam na niego, zmieszał się. Trafiłam plecami na ścianę. Chwycił moja twarz w swoje ręce, stawiając ją naprzeciwko jego twarzy.
- Myślałem., że to nie było pomyłką, że to coś znaczyło – zaczął się jąkać, jak pierwszak przy tablicy. Poczułam nad nim wyższość, paskudną pychę, zalewającą mi wnętrzności jak gęsty, lepki miód... Wyrwałam się mu i usiadłam na łóżku. Zaczęłam przesuwać sznur koralików tkwiący mi na szyi. Nie odezwałam się. Aniołom nie wolno kłamać...
- Alex. Proszę – powiedział pewnym głosem. – Alex...– usiadł koło mnie. Nagle zdałam sobie sprawę, że jakby ,,gonił” mnie po całym pokoju. Zaczął się zbliżać, a mnie niestety, w takich sytuacjach paraliżuje. Zwłaszcza jak patrzę na oczy, pełne ślepej tęsknoty... Był już na tyle blisko, że mogłabym policzyć wszystkie jego rzęsy. Zadrżałam nerwowo, ale zdążyłam wykrztusić:
- Bill... Nie. Nie możesz wszystkiego załatwiać całując mnie. Nie w tym droga – wyszeptałam. Odsunął się momentalnie, wstał i wyszedł z pokoju, nie patrząc na mnie. Nikt, kto nie był w mojej sytuacji nie wie co czuję. Zraniłam go, a nam nie wolno ranić, tak jak i nie wolno kochać człowieka. Sytuacja bez wyjścia, bez wyjścia, dno...
,,Tom?” – zapytałam tarmosząc poduszkę. Zaraz rozerwę poszewkę, jak on się nie odezwie. Ale widocznie starszy z Kaulitzów zlitował się nad losem biednej, wymęczonej poduchy.
,,Co, Meguś?” – zapytał przyjacielsko. Od razu poczułam się jakby pięciokilowy worek spadł mi z serca.
,,Tom, życie mi się pieprzy...” – zaczęłam tak jakbym gadała z Leylą.
,,Gdybym nie wiedział, że jesteś nieśmiertelna to może bym się zmartwił” zażartował ,,Co się stało?”
,,Twój bliźniak... Uważaj, dzisiaj może mieć zły humor” – ostrzegłam, a on tylko odetchnęł głęboko i powiedział takim ciepłym, wręcz ojcowskim tonem:
,,Będę uważał. A ty zajmij się sobą, wiesz...” – nie dokończył, a raczej ja mu nie pozwoliłam, tylko odłączyłam się.
Usiadłam na łóżku, odetchnęłam głęboki i pomyślałam, że skoro dzień może być tak zły, to nic go nie pogorszy. Wyjęłam mini-słuchaweczkę i mikrofonik i postanowiłam skontaktować się z niebem. Grzecznie powiedziałam swoje imie i imie podopiecznej, oraz równie uprzejmie poprosiłam o rozmowę z Leylą, jeśli jest. Przypadkowo była, nawet byłam zaskoczona, ze jej misje są tak krótkie...
- Leyluś skarbie! – zawołałam w słuchawkę ucieszona, że jest i będę mogła jej się wygadać.
- Och, Meg! Dobrze, że mogę z tobą pogadać! Wiesz, mieliśmy już zaplanowany ślub... i wszystko jest w przyszłym tygodniu! – szczebiotała jak młody skowronek wiosną. Zaczęła mi opowiadać, że jej suknia będzie haftowana w lilie i mają być złote, a raczej złoto-kremowe, że Greg wybierał obrączki... W czasie słuchania tego uśmiech to nagle przylepiał się do twarzy to schodził z niej momentalnie. Na koniec wyraziła uprzejme zapytanie, czy będę mogła się tam zjawić. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą – że nie wiem. Posmutniała i rozłączyła się.
Opadłam na łóżko sięgając po książeczkę koloru oliwki. Ledwie otworzyłam do pokoju wpadł Tom, otwierając drzwi z takim rozmachem, że głucho rąbnęły o ścianę. Spojrzałam na niego z uprzejmym zainteresowaniem, na co on wyraźnie wkurzony krzyknął:
- Czy ty, cholera nie możesz się Billem zainteresować?! – podeszłam do drzwi i je zamknęłam. Poczułam, że tylko spokój pomoże mi gładko wyjść z sytuacji, także delikatnie zaproponowałam, żeby usiadł. Odrzucił prośbę warknięciem.
- Nie możesz?! – powtórzył, a ja poczułam jak pulsująca czerwień zalewa mi dekolt i twarz.
- Tom... Ja nie chcę. Nie chcę go ranić, nie po to tu jestem – posłałam mu wyzywające spojrzenie. Megan, miałaś być spokojna...
- Hm, albo mi się wydaje – zaczął ironicznie – Albo teraz wyszedł od Ciebie cały w skowronkach – i zakończył równie ironicznie.
- Tom, ja mówiłam, że on może być w nie najlepszym humorze – wygładziłam jeansy, które ciasno okrywały moje nogi, nie chcąc patrzeć na niego. Na wściekłego jednym słowem Toma...
- On jest załamany! – krzyknął – Mam dość! – omiótł spojrzeniem sufit, jakby chciał zobaczyć na nim rozwiązanie wszystkich swoich cierpień i utrapień.
Dziwne. Zawsze optymistycznie nastawiony do życia, nie poddający się Tom ma dość. Tom z długoletnim doświadczeniem. Interesujące.
- Mam tego wszystkiego dosyć! – kontynuował, wylewając to wszystko z siebie, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego co robi i przed kim.
- Czemu on wszystko musi przeżywać? Nie może sobie powiedzieć ,,O kur*a nie udało mi się z tą, no trudno są inne”?! – wyglądał jakby kompletnie wyszedł z siebie.
- Nie przeklinaj – przestrzegłam go, chociaż bałam się, że zabije mnie jednym spojrzeniem brązowych oczu. Na szczęście jakby nie dosłyszał tej uwagi.
- Są tysiące innych, a on wpadł na jakąś pokręconą anielicę! Pokręconą, doprawdy! – dobrze, że chociaż zauważył że mam płeć, pomyślałam. A zaraz potem powiedziałam trzęsącym się głosem:
- Tom, zrozum teraz to boli, ale to lepiej, bo jeśli bym go zostawiła potem to by bolało jeszcze bardziej – łzy napłynęły mi do oczy, ale nie wylały się, na szczęście. On zatrząsł się i zmarszczył brwi. Wyglądał jakby nad czymś myślał. Pozwoliłam mu chwilę na rozważania, a potem powiedziałam prawie niedosłyszalnym szeptem:
- Bill nie jest Tobą... – mogłam oglądać już drzwi, które przed chwilą były zatrzaśnięte z głośnych hukiem. Zrobiło mi się cholernie przykro, zagryzłam wargi, aż pod zębami nie poczułam smaku krwi. Odpuściłam. Nawet dłonie, które zacisnęły się w pięści opadły bezwładnie na poduszki, a za ich śladem podążyłam ja. Krucha istota z mnóstwem problemów na głowie.

Poczułam jego dotyk na ramieniu. Ciepły, delikatny, aczkolwiek pewny. Uśmiechnęłam się w duchu, ale postanowiłam nie wstawać, tylko czekać na jego reakcję. Widząc, że się nie ruszam, pochylił się nad moją twarzą, tak że poczułam jego opadające włosy na ramieniu. Nie mogłam się powstrzymać i zachichotałam cicho. Spojrzał na mnie tak czule i z uśmiechem... Zaczął całować mi ramiona i szyję, aż w końcu nie wytrzymałam, chwyciłam jego twarz i przyciągnęłam do swojej twarzy. Zaczął mnie jak zwykle całować delikatnie, moim ciałem wstrząsnęło drżenie zadowolenia. Zaczęłam całować mocniej, namiętniej, chciwiej, bez opamiętania, nie liczyło się nic, tylko tu i teraz i te brązowe, teraz przymknięte oczy...
- Alex... wstawaj wyjeżdżamy – rozległ się głos Sussan, a ja uświadomiłam sobie, że leżę we własnym łóżku, a brązowe oczy gdzieś zniknęły. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tych sennych marzeniach. Przetarłam oczy wierzchem dłoni, całkowicie dochodząc do rzeczywistości. Sussan stała w drzwiach, w spodniach rybaczkach koloru starego jeansu i w bananowożółtej bluzce, która raziła oczy. Była już uczesana, umalowana w ogóle świeża i przygotowana.
- Już, już – zsunęłam się z łóżka, wstałam, a nogi ledwo utrzymały mój ciężar w pozycji pionowej. Podeszłam do pufa, gdzie już wcześniej przygotowałam ubrania. Zwykłe sztruksy, o bliżej nieokreślonym kolorze, niby to szare, niby ciemnobeżowe, połączone z błękitną bluzką tworzyły zwyczajny zestaw, który nie rzucał się w oczy. Na to niedbale zarzuciłam bluzę na suwak.
Chwyciłam torbę i byłam już na dole, gdzie panowała ożywiona rozmowa. ,,Jak zwykle na końcu” przeleciało mi przez głowę, ale nic nie powiedziałam, tylko wsiadłam za nimi do samochodu, który zawiózł nas prosto na lotnisko. Byłam tak rozkojarzona i zmęczona, że nie pamiętam o czym z nimi mówiłam. I co przemilczał czarnowłosy. W ogóle odczuwałam wrażenie , że Bill podziela moje zdanie o tym wyjeździe. Czyli, że był niepotrzebny, niechciany i traktowany z niechęcią.
Na lotnisku też nie czułam się lepiej, Sussan musiała mnie wszędzie popychać. Poczułam się jakby role się odwróciły i to ja miałam problemy z przeszłością, a nie Suss. W każdym razie w samolocie znowu zasnęłam, a obudziłam się z bolącą głową. Tym razem szturchnął mnie nikt inny, a Bill. Dotknął mojej dłoni, potrząsnął ją lekko i stwierdził, że jest rozpalona. Na to Sussan jak na zawołanie dotknęła mojego czoła i potwierdziła słowa Billa:
- Alex, ty rzeczywiście, chyba masz gorączkę... Przyjeżdżamy i pakujemy Cię do łóżka – stwierdziła kwaśno, a Tom tylko się uśmiechnął. Nie miałam siły, by zapytać go o co mu chodzi. Wezwali taksówkę, Tom wziął moją torbę, za co mu byłam wdzięczna.
A potem pamiętam tylko limonkowe ściany pokoju hotelowego i głos Sussan, że jak mi się do jutra nie polepszy, to będą musieli skądś lekarza wykombinować. Potem zasnęłam, męczona tym cholernym gorącem...
-
Obudziłam się, ale nie mogłam dojrzeć, kto nade mną siedzi. Otworzyłam szeroko oczy, ale i to nie pomogło. Po chwili cisze rozdarł szept:
- Masz, wypij... to jakieś proszki na przeziębienie – wepchnął mi w ręce kubek, a ja chwyciłam go zaskoczona czułością z jaką Bill powiedział te słowa. Upiłam łyk, a chłodny płyn sprawił ulgę gardłu, nabrzmiałemu i bolącemu. Oparłam się o poduszki, patrząc na niewyraźny zarys zgarbionej sylwetki młodszego z Kaulitzów. Było mi głupio, po prostu głupio tak leżeć, kiedy on patrzy na mnie tak ładnie... Jak nikt tak na mnie ładnie nigdy nie patrzył. Wiedziałam to, choć mrok zasłonił mu twarz, jakby chciał odsunąć to uczucie którym darzy mnie czarnowłosy. Na próżno. Wibracje jego myśli przenikały przez wszystko tutaj, przez kołdrę, dywan, ściany... Czułam ten zapach, tak podobny do zapachu świeżej wanilii. I zrobiło mi się słabo.
- Nadal próbujesz? – westchnęłam cicho, odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Nic innego mi nie pozostało – z tonu jego głosu można było wywnioskować, że się uśmiechnął. Ale gorzko, z jakąś taką rezygnacją, beznamiętnością.
- Bill... Szkoda czasu – westchnęłam, opadłam na poduszki i męczona kaszlem, zasnęłam.
Obudziłam się po jakimś czasie i poczułam czyjąś obecność. Po pięciu minutach moja boląca głowa wywnioskowała, że ten kto właśnie wtula mi się w plecy to Bill. Westchnęłam cicho i jedna perlista łza potoczyła się po policzku, zostawiając niewidoczna dla ludzi bliznę.
Bolało. I to bardzo. Nie był to ból serca – bolała cała dusza, cała świadomość bytu, każda jednostka umysłu. Tępy ból wiercił, kroił wszystko na tysiące coraz bardziej bolących kawałków, które były połączone gorzkim cierpieniem.
Nikt nie wie jaki dramat przeżywa anioł raniący pojedynczą istotę ludzką. Nikt.
Ostatkiem sił połączyłam się z Suss.
- Jednak ma gorączkę – ręka Sussan właśnie musnęła mi czoło – Trzeba kogoś do niej wezwać. Bo się wykończy tutaj – wstała i podeszłą do Toma wręczając mu komórkę. Ten złapał ją zaskoczony, ale poszedł do łazienki by zadzwonić. W pokoju została Sussan z Billem. Jakoś nie paliłam się do tego by pokazać, że nie śpię. Ba – zmrużyłam oczy jeszcze bardziej.
W powietrzu wisiała mgiełka napięcia. Delikatnie uchyliłam powiekę i zobaczyłam, że Sussan opiera się o ścianę, a Bill siedział na podłodze z rękami położonymi na wyciągniętych kolanach. Sama nie wiem jak wyglądał.
Ciszę przerwał Tom, wchodząc energicznie do pokoju, trzaskając drzwiami.
- Tom...- powiedziała z politowaniem Suss, zauważając, że nie śpię.
,,Tom, zdradziłeś mnie. Dokładniej, że nie śpię”
,,Nieładnie podsłuchiwać”
- No co... – uśmiechnął się do mnie i usiadł na łóżku. Bill spojrzał oczami zbitego psa. Który błaga o ciepły dotyk, uwagę, spojrzenie. O coś, co pomoże mu poznać co to jest czułość, zrozumienie... miłość. Nie mogłam go pogłaskać. Chociaż chciałam zatopić się, cała, bez opamiętania w jego czułych gestach, spojrzeniach, pieszczotach...
- Masz lekarza za godzinę – poinformował Tom rzucając komórkę Sussan, która złapała bez mrugnięcia okiem. Uniósł jedną brew do góry, ale nic nie powiedział.
- No to trzymaj się – klepnął mnie w kolano i podniósł się. Sussan spojrzała na niego z niesmakiem i zaskoczeniem.
- Przecież to ja wychodzę – stwierdziła kwaśno. Nigdy nie słyszałam, by mogła mieć tak pretensjonalny ton. I nagle do mojej przegrzanej głowy dotarło co nasz ,,aniołek” kombinuje.
,,Tom, Ty przebrzydła, zboczona, niezaspokojona...” – zaczęłam sypać przymiotnikami, ale on uśmiechnął się tylko i spojrzał na Billa. Ten ciągle siedząc na puszystym dywanie, który wyraźnie kontrastował z jego humorem. Długie, puszyste, miękkie włosie, koloru świeżej skórki cytryny, wyglądało śmiesznie w starciu z jego chudą, zgarbioną sylwetką.
- Ja nigdzie nie idę – spojrzał na mnie, a ja miałam ochotę poszatkować Kaulitza na kawałki. Dredziarza, żeby nie było wątpliwości.
,,Miłego seksu, Megan”
,,Tyyy...!” Tom najspokojniej w świecie wyszedł zostawiając mnie z paraliżem języka i myśli. Sussan również podeszła cmoknęła mnie w policzek i szepnęła ,,Nie obraź się. Ale wiesz, wczoraj poznałam Marca, wiesz...” – zaczęła się powtarzać i jąkać. Wyszła.
No tak, pięknie to sobie pan Kaulizt wymyślił. Cham. Myśli, że to nie boli? Że to świetna zabawa? Taak, oczywiście czułam się idealnie, kiedy Bill siedział na podłodze, a mnie zalewała gorzka niesprawiedliwość. Czemu Tom tego nie widzi, tylko bawi się naszymi uczuciami?
Zaczęłam przygryzać skrawek kołdry, myśląc jakby tu przerwać ciszę. Wpadłam na ,,wspaniały pomysł”.
Wyszłam z łóżka, na bosaka i podeszłam do Billa. Jestem chora. Nie będzie chciał mnie całować. Chociaż tyle dobrego.
- Co ty wyprawiasz, zaziębisz się...- zaczął, ale ja podeszłam koło niego i usiadłam, opierając się o jego ramię, wiedząc, że sprawi mu to przyjemność. Siedzieliśmy tak cicho, w milczeniu. Bill chłonął chwilę, ja przeżuwałam myśli.
- Wykupie ci recepty. Poświęcę się – powiedział z uśmiechem. Westchnęłam cicho.
- Zaraz przyjdzie lekarz... lepiej się położę.
- Wskakuj – podszedł do łóżka uniósł kołdrę. Wpełzłam do ciepłego łóżka i zaraz musiałam sięgnąć po chusteczkę higieniczną, by wydmuchać nos.
- Jesteś śliczna gdy masz katar – tak mnie ta uwaga rozśmieszyła, że wybuchnę łam śmiechem. Nie ma co, troszkę poprawił mi humor. I na chwilę zapomniałam o moich sennych marzeniach, jego uczuciu, Tomie, który był chyba najbardziej problemowym aniołem na świecie i tych niesmacznych podbojach Sussan.
Po prostu zrobiło mi się błogo. I lekko jakby wszystkie ciężkie płyty grafitowe na sercu ustąpiły miejsca lekko łaskoczącym, puchatym piórkom.

Przez tydzień nie wychodziłam z łóżka, grzecznie przyjmowałam troskę, którą okazywali Sussan, Tom i Bill. Ale w końcu miałam dość ciągłego leżenia plackiem i zaczęłam się buntować. Najpierw nieśmiało podsuwałam, że chciałabym iść na tę plaże w końcu po to tu przyjechałam. Ale po dniu takich aluzji zaczęłam wyraźnie domagać się małego spaceru.
- Czy wyście powariowali? Ja naprawdę jestem już zdrowa! – ryknęłam w pewien słoneczny poranek, patrząc na reakcję moich rozmówców. Byli troszkę zaskoczeni tym wybuchem, bo zwykle pokornie bez większych oporów poddawałam się ich ,,opiece”.
- Alex, zrozum, my chcemy dobrze – Sussan rozłożyła ręce, pokazując mi w ten sposób, że nie ma nic do ukrycia – Jesteś jeszcze trochę podziębiona, więc... – nie dokończyła, bo przerwałam jej poirytowana. W końcu wiem co dla mnie dobre, jestem odpowiedzialna skoro mam ja na głowie. I nieodpowiedzialnego Toma. I Billa z siniakami na duszy.
- Czuję się dobrze! Idealnie! A dzisiaj IDĘ na plażę! I koniec! – aż sama się zdziwiłam słysząc mój głos. Był nadzwyczaj stanowczy, nigdy takiego u siebie nie słyszałam. Chyba Tom coś zobaczył, bo zaraz spasował:
- Dobra, nie skacz tak na nas. Spokojnie! – powiedział jak do pięcioletniego dziecka, które robi awanturę o cukierka. No tak, w końcu kłóciłam się o głupie wyjście na plażę. Sama nie wiedziałam czemu to robię. W końcu na pewno nie zaszkodziłoby mi leniuchowanie ale...
Kochałam morze. Jeszcze na ziemi uwielbiałam jego szum, kolor, lekką bryzę która subtelnie owiewała twarz i ramiona, przywołując myśli i wspomnienia. Morze wywoływało u mnie silne uczucia, wydawałoby się, że zmysły wyostrzają się na sam widok fal bijących o brzeg. Kiedyś, kiedy byłam mała myślałam, że Bóg stworzył morze, by ludzie pamiętali, że ich serce bije i maja go używać. Sama nie wiem skąd mi się to wzięło, byłam przecież tylko małym dzieckiem... Chociaż nie szkodziło to temu, że na sam widok błękitno-szarych fal czułam się jakbym odradzała się na nowo. Szybciutko zdejmowałam buty i biegłam do brzegu, raz po raz przewracając się. ale zawsze podniosła mnie śmiejąca się mama. Potem moczyłam stopy, piszcząc i głośno się śmiejąc, umykając od białych, spienionych bałwanów. Uwielbiałam te momenty kiedy kropelki słonej wody spływały mi po stopach, przyjemnie łaskocząc. Uwielbiałam ,kiedy mama mówiła ,,Megan już dosyć, chodź tu słoneczko!”- brała mnie za mokrą i oblepiona piaskiem rękę i szłyśmy tak przez plażę, a ludzie przypatrywali się nam z uśmiechem.
Z zamyślenia, jak zwykle musiał mnie ktoś wyrwać. W tym wypadku był to Bill.
- To jak? Po południu? – wyraźnie spojrzał na mnie pytająco.
- Ale co popołudniu? – spytałam niezbyt inteligentnie.
- Idziemy na plażę – Sussan spojrzała na mnie jak na niesprawna psychicznie, w najlepszym przypadku jak na zaćmioną alkoholem.
- Aaa...no tak...W porządku, w porządku... – wymamrotałam, wstając i podchodząc do szafy, czyli tam gdzie miałam ciuchy. Bez zastanowienia wybrałam fioletową bluzkę i jakieś szare powycierane jeansy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Sussan jest ubrana kompletnie inaczej. Top w delikatnym ,pistacjowym kolorze opinał jej ciało, dobrze zaokrąglone tu i ówdzie. Krótka spódniczka odsłaniała więcej niż powinna. Od samego rana wystawia swoje ciało na pokaz – przeleciało mi przez głowę. Nie dlatego, że byłam złośliwa – nie miałam sił na Sussan, jej nowe ,,niewinne” znajomości .chociaż czy anioł ma prawo się poddać? Przemyślę to kiedy indziej. Teraz skierowałam się do łazienki, by przyodziać się w ciuchy, które przy ubiorze Sussan wydawały się odzieniem dla zakonnicy.
,,Sussan wygląda świetnie, nie sądzisz?” – Tom najwyraźniej był zachwycony, ale to nie zmienia faktu ,że nie wiedziałam po co mi to mówi. I chyba to wywołało moją irytację.
,,Tak, rzeczywiście rewelacyjnie” – Blondyn od razu wyczuł w moim głosie ironię, więc nie odezwał już się ani słowem.
Fakt. Może i ma na swoim koncie wiele grzeszków, ale jest przewidujący.

Słońce lizało swoimi językami nasze twarze, które śmiało wystawione do właśnie tych płomiennych języczków poddawały się pieszczocie. Raz po raz patrzyłam na morze, skrzące się złocistymi iskierkami, migoczącymi w oczach jakby było ich miliony razy więcej, niż w rzeczywistości. Woda, choć pełna ludzi miała swój urok. I ten niesamowity zapach, który sprawiał, że czułam się wodą, byłam całym jej turkusem, czułam każdą błyszczącą drobinę na swym płynnym ciele... To ja trzymałam w głębi, ryby, meduzy i każde inne żywe stworzenia, które czasami choć tak malutkie, cieszyły się każdym oddechem każdą sekundą swojego prymitywnego, ale zawsze życia... Przymknęłam oczy i dalej nie słuchałam Sussan, która bez wytchnienia gadała o Adamie, Aaronie, a może Andrewie... Ale nadal miałam ją na uwadze, choć zajęta byłam słodkim, lekkim rozmyślaniom. Nawet byłam w takim błogostanie, że nie zwracałam uwagi na jej pociągłe i tęskne spojrzenia kierowane ku chłopakowi z sąsiedniego kocyka. Po prostu tak natarczywie się w niego wpatrywała, że chyba albo z czystej grzeczności nic nie powiedział, albo był tym zachwycony.
Nagle poczułam czyjeś zimne dłonie na ramionach. Odwróciłam się, a włosy chlasnęły mnie po twarzy odsłaniając dwie podłużne blizny, które pośpiesznie zakryłam. Przede mną siedział uśmiechnięty Bill, a obok niego kucał Tom z trudem trzymając dwa schłodzone RedBulle i dwie cole. Od tego Bill miał zimne ręce, które na moich nagich, rozgrzanych ramionach spowodowały tak gwałtowną reakcję. A poza tym przywrócił mnie do rzeczywistości. Poczułam znowu, że moje ciało jest drażnione przez szorstkie włosie koca, który miał jakaś psychodeliczną kratkę.
-I jak? – zapytał Bill, zwracając swą lekko uśmiechniętą twarz w moja stronę. Nie miałam ochoty być opryskliwa, także mój głos był pełen słodkiego entuzjazmu.
- Tutaj jest pięknie... Tak pięknie... Szkoda, że niedługo musimy znowu wyjechać... – po każdym zdaniu czerpałam głęboki oddech.
- Jeśli chcesz mogę zostać z tobą – głos Billa był ciepły, ale spowodował u mnie drżenie, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. Tom tylko uśmiechnął się i pchnął brata w żebra.
- No, Alex, nie daj się prosić... Widzisz, niezły facet! – pokazał na brata palcem. W jego oczach było tyle... no właśnie czego było w nich tyle, że sama usłyszałam swoje słowa, powiedziane z taką dziwną satysfakcją... niezdrową, niesmaczna satysfakcją...
- Wiesz... Jeśli chcesz to zostań – Po wypowiedzeniu tych słów słodko uśmiechnęłam się do wykrzywionych ust Toma, który był wyraźnie zdegustowany, do Sussan, która wytrzeszczyła swoje oczy, otoczone długimi rzęsami, aż w końcu moje ciemne tęczówki omiotły wzrokiem Billa, którego twarz wyrażała radość. Intymną radość do osoby, którą darzy czymś czego nie da się opisać, samemu nie zagłębiając się w czekoladę jego oczu.
A wieczorem w łóżku, prowadziłam ożywioną konwersacje z Tomem, który, o dziwo, jakoś ochłonął co do tego pomysłu. Jednak trzeba określić to inaczej – zapalił się, ale do odwiedzenia mnie od tego pomysłu, co jeszcze bardziej nakręcało mnie na tydzień spędzony z Billem. By pokazać Tomowi, kto tutaj sobie poradzi....
,,Ale jak ty to sobie wyobrażasz?” – jego ton był pretensjonalny, a mój wręcz przeciwnie – pełen wesołej ironii.
,,No, na pewien czas weźmiesz pod opiekę Sussan, a ja Billa”
,,I dla Ciebie to jest takie proste?!”
,,Tak” – mój głos miał działanie niczym śpiewny skowronek, który budzi jakąś niewyspana osobę o 6 nad ranem.
Na jego bełkotliwe odpowiedzi pełne złości, spokojnie stwierdziłam
,,Jesteś aniołem, poradzisz sobie...”
A potem położyłam się, jak zwykle wtuliłam w miękką poduszkę i zaczęłam myśleć, co ja najlepszego narobiłam...
Nie dość że zamieniam się podopiecznymi, to jeszcze mieszkam z człowiekiem z własnej woli sam na sam. No to się porobiło.

ZA USTERKI PRZEPRASZAMY.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czarne Oszronione Pióro dnia Nie 17:34, 05 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 20:24, 02 Mar 2006 Temat postu:

Za króciutko...<Wink

Najlepsza była psychodeliczna kratka.

Dłuższe... Noo! Jestem jak niecierpliwy pięciolatek, wiem <;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Pią 15:32, 03 Mar 2006 Temat postu:

Zzz...aaa...jjj...eee...fff...aaa...jjj...nnn...eee...www...ssss...ppp...aaa...nnn...iii...aaa...ł...e...Very Happy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A-Adeleida dnia Czw 17:08, 23 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tess
Administrator



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Nowa Sól

PostWysłany: Sob 16:21, 04 Mar 2006 Temat postu:


Super... Ale jak teaz czytałam, to wydaje mi isę, że coś jest urwane... jak oni isę nagle znaleźli nad morzem? Nie przypominam sobie, aby była o tym wzmianka...

EDIT:
Tak - jest ucięte, sprawdziłam z opowiadaniem na forum TH! Brakuje kilku części ,przedostatnia tutaj jest ucięta w połowie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Sob 18:22, 04 Mar 2006 Temat postu:

Oj, ciepłe kluchy, to było mocne Smile (Ciepłe Kluchy to ZImna, bo nie była cicho! Razz)

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A-Adeleida dnia Czw 17:24, 23 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Nie 17:36, 05 Mar 2006 Temat postu:

PRZEPRASZAMY ZA USTERKI COLD NIE MIAŁA DOSTĘPU DO BATONIKÓW BRATA I BUDYNIU.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tess
Administrator



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Nowa Sól

PostWysłany: Czw 15:16, 09 Mar 2006 Temat postu:


Ach... ja głupia skomentować zapomniałam xd.
Jest po prostu... cudowne... takie inne... asz, wiesz zresztą xd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Czw 16:19, 09 Mar 2006 Temat postu:

Psiankne Smile

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A-Adeleida dnia Czw 17:25, 23 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 17:24, 11 Mar 2006 Temat postu:

- Sussan, no to my dojedziemy za tydzień… - pocieszałam Sussan, która wyglądała na dość rozkapryszoną i niezadowoloną. Tom stał z rękoma założonymi na piersi i złośliwym uśmiechem.. Jedno wiedziałam – tak uśmiechać nie nauczę się nigdy. Z niby niewymuszoną drwiną, podnosząc swój lewy kącik ust do góry. Natomiast Bill tylko się uśmiechał i co chwilę przypadkowo zaczepiał rękę o moja talię. Za każdym razem jego dłoń była cierpliwie zdejmowana, choć miałam ochotę krzyknąć, by się opanował, ale prezentowałam uśmiech godny prezenterki telewizyjnej. Przesłodzony i nieszczery. Tom wsiadł do samochodu pociągając Sussan za sobą, ale jeszcze zdążył powiedzieć głosem, który ociekał jadem:
- Sussan, jeźdźmy, widzisz co się dzieje – uśmiechnęłam się blado.
- Tak, Tom... masz czego zazdrościć... – objęłam Billa, brutalnie wbijając mu się w klatkę piersiową. Ledwo złapał oddech, zaskoczony tym ,,atakiem” . Poczułam cos w rodzaju złośliwej satysfakcji, kiedy Tomowi prawie wyleciał kolczyk z ust. Gdy taksówka odjechała, kurząc nam prosto w twarz, oderwałam się od Billa, który przybrał pozę zdziwionego łabędzia. Wychylił szyję i otworzył usta. Chyba chciał w ten sposób zasygnalizować, że się zdziwił. I równie wyraźnie było widać, że czeka na moje wytłumaczenie. Patrząc na niego spode łba powiedziałam:
- To była przykrywka.
- Do czego? – albo się ze mnie zgrywał, albo naprawdę nie rozumiał.
- Dla kobiecości – mruknęłam i skierowałam się w stronę hotelu. Widząc, że Bill się ociąga ponagliłam go, ale sama nie wiedziałam dokąd idę.
No bo co ja będę robić przez tydzień z chłopakiem, który się do mnie zaleca? I jeszcze zamieniłam się z podopiecznymi. No tak, jak to ja potrafię sobie wszystko ładnie po kolei i dokładnie pochrzanić. Przygryzłam wargę, już czując to przerażenie, iż Bill zbliża się na niebezpieczną odległość i rozchyla usta...
Wzdrygnęłam się. Owszem było dość przyjemnie, ale te wyrzuty sumienia, które szczypały i przypiekały... Jak ja bym chciała mieć takie ,,elastyczne” sumienie jak Tom. Żyje, bawi się, a mimo to Bill się całkiem nie stoczył. A ja, chociaż dwoję się i troję, nie potrafię nic zrobić by Sussan otrząsnęła się z amoku spotkań z chłopakami. No po prostu żyć nie umierać... No i tak wszystkim się układa, tylko mi się ciągle cos na łeb wali.. Och, przepraszam to ja ciągle pakuję sobie na głowę ciężkie tomiska... I jakoś nikt oprócz Billa, którego rękę wielokrotnie odtrącam (a czy to właściwie ręka czy usta są?) , nie chce mi jej podać, wręcz przeciwnie, wszyscy mnie nogą dokopują niżej... Tak się właśnie czułam. Nawet nie wiem kiedy Bill mnie objął i tak wtuleni szliśmy do hotelu.
- Ja wiem, że masz problemy – Bill zaczął delikatnie, byliśmy przy drzwiach pokoju hotelowego. Pchnął je lekko, ustąpiły bez skrzypienia. Usiedliśmy w czymś w rodzaju saloniku.
- Mam - powiedziałam cicho, a nagle zaczęłam trajkotać z niepohamowanej chęci powiedzenia komuś o tym co czuje. Kończyłam po upływie paru godzin:
- No i wiesz, mam takie cholerne poczucie bezsensu, wszystko jest szare, nikt mnie nie rozumie, a dzień jak co dzień, mija... A ja mam coraz więcej problemów – przerwałam by nabrać powietrza i by sprzyjającej okazji Bill mógł wtrącić, że mnie słucha. Zgodnie z moimi oczekiwaniami wtrącił:
- Nooo... – wyglądał interesująco z ,,karpikiem” na twarzy.
- Cieszę się, że mnie rozumiesz! Bo tak to jest, inni jakoś sobie radzą, a ja nie mogę i musze pogadać z kimś, kto mnie chce słuchać! – wykrzyknęłam, a ta lekkość w sercu mile mnie połechtała, gdy wstałam i skierowałam się do okna. Było ciemno. Z paniką spojrzałam na zegarek. Wpół do pierwszej. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że było wpół do pierwszej w nocy. I dopiero teraz zobaczyłam Bill, że prawie przysypia na fotelu patrząc we mnie tępym wzrokiem. Z przerażeniem podbiegłam do niego i wyszczebiotałam, że pójdę już spać. Z lekkim uśmiechem kiwnął głowa na znak, że rozumie....Jeszcze mu zmysłów nie odebrałam.
Poszłam rozchybotanym krokiem do pokoju, wyjęłam piżamę (największą jaką miałam) i poszłam do łazienki. Zdejmując ubranie, a raczej szastając nim po całej łazience zastanawiałam co mnie skłoniło mnie do otworzenia się przed Billem. Byłam na siebie zła, ale fakt – było mi lżej, o wiele lżej... Czułam, że wszystko wypłynęło ze mnie, jak sok z przekrojonej pomarańczy...
O kurczę... Chyba mi się coś w głowie poprzewracało, że o jakichś pomarańczach myślę...
Woda chlusnęła mi prosto w twarz, aż zaskoczona zakrztusiłam się nią i zaczęłam kaszleć i parskać, nie zważając, że słychać to było jakbym zwyczajnie się dusiła. Chwyciłam rękoma brzeg wanny, do której tryskała woda. Kostki na dłoniach mi zbielały, a twarz przybrała koloru dojrzałej wiśni. W czasie intensywniejszego z ataków kaszlu do łązienki zaniepokojony wpadł Bill. Natychmiast oderwałam ręce i zakryłam się w te miejsca, które zwykle ukrywa kostium kąpielowy. Resztkami sił zdążyłam wydyszeć:
- Bill, do cholery, nic mi nie jest... – a on zamiast spalić się ze wstydu i wyjść wpatrywał się jak ciele w malowane wrota. Rozwścieczyło mnie to, nie dość, że wpada do łazienki gdy JA się kąpię (to nic, że w celu ratowanie mnie), to jeszcze nie potrafi wyjść w porę... Wpatrywałam się w niego dłuższy czas, gdy nagle wróciła mi zdolność mówienia:
- Bill, proszę wyjdź stąd... – powiedziałam troche spokojniejszym tonem. A on zamiast się dostosować podszedł do mnie z uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego. Przycisnęłam ręce do ciała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tess
Administrator



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Nowa Sól

PostWysłany: Sob 17:43, 11 Mar 2006 Temat postu:


Och... ale się porobiło... Meg schrzaniła doszczętnie... eee... plan? Ok, niech będzie plan. Angels, o jakim ja planie mówię? Chyba pójdę się wyspać... albo nie, bo znowu jak wstanę będę chciała isć do szkoły, jak wczoraj wieczorem... Co sie ze mną dzieje?!

No dobra, spokój... Wdech, wydech...

Bill jest po prostu... zboczony! Zboczona, kosmata świnia! Na rożen! Na rożen ze świnią!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 17:52, 11 Mar 2006 Temat postu:

Tessie, a skąd to wiesz? Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tess
Administrator



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Nowa Sól

PostWysłany: Sob 18:00, 11 Mar 2006 Temat postu:


Intuicja mi podpowiada Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 18:08, 11 Mar 2006 Temat postu:

Tessie, a Ty jesteś na gg?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 18:14, 11 Mar 2006 Temat postu:

Hyhy xP ale sobie wyobraziłam tego Billusia, wpatrującego się 'jak ciele w malowane wrota' xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net & Programosy
Regulamin